czwartek, 29 sierpnia 2013

Co wicehrabia powie nam o literaturze?


Interpretacja opowiadania Wicehrabia przepołowiony Italo Calvino.
     Zabierając się do czytania opowiadania Italo Calvino Wicehrabia przepołowiony oczekiwałem czegoś zgoła innego. Po doświadczeniu Jeśli zimową nocą podróżny spodziewałem się fajerwerków od samego początku, a tu, ku mojemu zaskoczeniu, narracja rozwija się niespiesznie prezentując przygody wicehrabiego, który powodowany czynnikiem ekonomicznym wybiera się na wojnę. Zryw tyleż nierozsądny, co brzemienny w skutki, bo przedstawiona postać, by określić to zwięźle, nie była zaznajomiona z prawidłami walki. Moje zaskoczenie zupełnie się ulotniło już po kilkunastu stronach, kiedy to Medardo, ogarnięty wolą walki, rzucił się ze szpadą wprost na armatę, a w zasadzie w prost na wylot lufy armaty. Pocisk rozerwał go na strzępy (zasadniczo dwa), a że w tym czasie wojsko starało się zmniejszyć śmiertelność podczas walki, zbierali znaczną część resztek ciał i przywożąc je do polowego szpitala niwelowali w ten sposób śmiertelność (na polu bitwy). I tu następuje opis:

     “Lekarze byli zachwyceni. “Ach, co za piękny przypadek! Jeżeli ranny w międzyczasie nie umrze, można by spróbować uratować mu życie”. I zabrali się do niego z zapałem, podczas gdy niejeden żołnierz z przestrzelonym, dajmy na to, ramieniem umierał, biedaczysko, z upływu krwi. Szyli, przymierzali, smarowali maściami: kto wie, co jeszcze robili. Faktem jest, że nazajutrz mój wuj otworzył swoje jedno oko i połowę ust, rozdął nozdrze i odetchnął. Silny organizm Terralbów przetrzymał. Medardo żył, przepołowiony.” 

     Dalej możemy przeczytać o dalszych przygodach wicehrabiego który powrócił w swoje okolice i którego dalsza działalność skupiała się głównie na krzywdzeniu innych, oraz na przepoławianiu wszystkiego. Trwało to jakiś czas, sugerując niejako, że tragiczne przepołowienie uczyniło z niego człowieka zgorzkniałego, który potrafi tylko krzywdzić innych, który własną krzywdę umie tylko przekładać w krzywdzenie swoich pobratymców. Nic bardziej mylnego. Po czasie, w symetrii do złych uczynków, hrabia zaczyna także czynić dobro, przesadnie.


     W trakcie opowieści czytelnik ma szansę się zorientować, że wicehrabia ma dwa oblicza. Dosłownie. Jeden Medardo potrafi czynić tylko zło, drugi tylko dobro. Z tego opowiadania wyłania się obraz przypowiastki o dobru i złu, które są częścią nieodłączną naszych osobowości. Kula armatnia i wystrzał w stronę wicehrabiego symbolizuję rozbicie atomu na dwie części, które nie mogąc się połączyć mają przeciwną biegunowość, jeden jest zaprzeczeniem drugiego (i jednocześnie jego potwierdzeniem). Jest to możliwa interpretacja, mnie się jednak podoba nieco inna.
     Otóż po prostu jest to, par excellence, teoria interpretacji. Po gwałtownym zderzeniu czytelnika z tekstem (oczywiście szeroko rozumianym) - tutaj kulą armatnią, następuje wewnętrzna walka z której, jak wiemy, nic dobrego nie wyjdzie. Zaczynają ścierać się przeciwstawne siły, których podobieństwo widać tylko w obopólnym zaprzeczeniu. Podobne, bo stanowią swoje lustrzane odbicie, różne, bo umieszczone na różnych końcach kontinuum.
     Medardo pięknie reprezentuję tak rozumiany tekst. Po pierwsze nie jest tekstem - czyli odnosi się do szerszego znaczenia, niejako poszerza swój własny zakres. Wybiera się na wojnę z trywialnego, ale jednak bardzo konkretnego powodu. Lektura danych tekstów przez poszczególnych czytelników jest motywowana bardzo podobnie i, patrząc na to obiektywnie, ich motywy są niejasne. Jeżeli określiłem powód jako trywialny to w tym zawiera się jednak pewna wątpliwość - aby na pewno? - może tylko to liczy się w życiu? - może nic istotnego poza tym nie ma? - może nie wiemy wszystkiego jako czytelnicy i trywialność powodu jest tylko pozorna? Dużo wątpliwości... i o to chodzi.
     W tym opowiadaniu tekst - podczas interpretacji - ma zasadniczo dwa oblicza, myślę jednak, że jest to narracyjne uproszczenie. Uproszczeniem jest tak dalece posunięte rozwarstwienie rozumienia - najczęściej różnice w poszczególnych interpretacjach są minimalne i tylko w szczegółach, w detalach, oddalają się od siebie. Często także oddzielne wizje siebie wzajemnie umacniają. Prawie nigdy nie krystalizują się dwie konkretne wizje - częściej odblaski znaczenia rozpryskują się jak stłuczona szyba - na dużą ilość kawałków.
     Przepoławianie wszystkiego przez złą część przedstawionego bohatera rozumiem jak klasyczne gubienie tropu...
      W końcu nic dobrego z tego (i z interpretacji i z działalności przepołowionego wicehrabiego) nie wyjdzie.
     Jak jeszcze można rozumieć to opowiadanie?


Na marginesie opowiadania Italo Calvio Wicehrabia przepołowiony, tłum. Barbara Sieroszewska.
Zdjęcia powyżej marinadimattei i voodoo nyu.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Skąd Pafnucek wziął siekierę?


O tym gdzie Pafnucek trzymał siekierę.
Film Natalii Brożyńskiej Drżące trąby.



     Jedną z bardzo ciekawych odpowiedzi wystrugał z tego dzieła Lapsus, można ją przeczytać tutaj, do czego serdecznie zachęcam. Nie mniej myli się on, lub nie dostrzega, a może bagatelizuje jeden fakt, mianowicie skąd Pafnucek wziął siekierę...
     Otóż siekiera, przed wprawieniem jej w ruch morderczo wyzwoleńczy, spoczywa na pianinie, nie zaś na półce. Fakt być może banalny, ale jednak niezwykle znaczący. Kto to słyszał, żeby trzymać siekierę na pianinie? To mógł zrobić niewydarzony artysta-pianista-sadysta, który jakąkolwiek krytykę znosi narzędziem, że tak powiem, z porządku raczej ogrodniczego, niż wysokiej sztuki? 
     Jak widać w tej scenie, główny bohater filmu Pafnucek, jest powodowany, czy miotają nim, dwie przeciwstawne siły sprawcze. Z jednej strony siła piękna, sztuki, estetyki, z drugiej mroczna potrzeba rzeźnickiej zabawy, okraszonej galonem krwi (nawiązania do Tarantino nieprzypadkowe). Widać, że jest on oczytany (zdjęcia Kalasia wyciąga ze strony pism, książek etc.) i choć niezbyt wyćwiczone ma ciało, nadrabia wartością intelektualną. Miesza się ona jednak z pierwotną chęcią mordu i zniszczenia - "Albo on, albo ja" brzmi jak "Oko za oko, ząb za ząb". Ostatecznie przedmiot który zabiera z pianina to nawet nie siekiera - raczej jest to barbarzyński topór, podkreśla to tylko jego pierwotną siłę i wzburzenie.
     Pafnucek jadąc z siekierą (porządek zwierzęcy) na wrotkach (porządek sportowy, bo jak już zdążyliśmy zauważyć, na głównego bohatera dość silnie wpływają nakazy kultury - bądź zdrowy, bądź piękny, bądź wysportowany) pomiędzy poniemieckimi kamienicami (porządek nacjonalistyczny?) mija prosiaka statystę, który "właściwie nie jest ważny" i dociera pod okno gdzie dokona się przeznaczenie. Dlaczego jednak prosiak-statysta nie jest ważny? Przecież nasz włochacz mógł dokonać mordu już tutaj, na ulicy, w pewnym sensie byłby to akt bardziej skuteczny, bo z tej postaci ilość krwi, której, jak ustaliliśmy, ma być jak najwięcej, byłoby zdecydowanie więcej niż z zabijanego Kalasia. Jednak szalony wrotkarz obojętnie mija tą postać, dlaczego? Myślę, że odpowiedź na to pytanie uzyskamy jak dojdziemy już do sceny pojedynku-pojednania.
     I tak, gdy przebrany za Pafnucka Kalasanty otwiera drzwi swojemu niedoszłemu oprawcy, realizuje się wielopoziomowa transgresja. Otóż w mgnieniu oka okazuję się, że Kalasanty także tęsknił za zwierzęcą autentycznością, dlatego był stylizował się pokątnie za pierwotnie włochatego Pafnucka. Dlaczego po prostu nie trzymał siekiery na podorędziu? Mając świadomość życia w świecie symulacji i symulakrów, bezpośredni powrót do pierwotności byłby niemożliwy, a przez to każda próba tegoż powrotu ośmieszona podwójnie - przez niemożliwość właśnie i przez świadomość niemożliwości. Dlatego ten stylizuje się na kogoś, kto miotany różnymi siłami znajduje się bliżej zwierzęcości.
     Jednocześnie w momencie gdy Pafnucek podnosi siekierę (raczej topór), postrzega wszystko w niebywałej i jak dotąd niedostępnej dla niego przejrzystości, oto on chce zabić kogoś, kto od pożądanego stanu jest o mile świadomości dalej niż on sam. W chwili pojednania, świadomość nierealności, a może nawet bardziej odrealnienia, świata, staje się w mig krystalicznie czyste dla obu postaci (a prosiak pozostaje w sferze nieświadomości?). Oto kultura wyzuła nas z tego co w nas naturalne - zaczęliśmy pożądać czegoś nierealnego i to nierealne, poprzez to, że uświęcone w społeczeństwie jako wzorzec, staje się bardziej realne niż realne. Słowem, rura odkurzacza jest bardziej realna niż realność trąby.
     Pojednanie Pafnucka i Kalasantego jawi się jako absolutne zrozumienie poruszania się bohaterów w odrealnieniu, związaną z tym śmiesznością ich samych, oraz nowego rodzaju wyjścia z tego zapętlenia. Rzucają się sobie w ramiona doświadczając siebie samych i siebie wzajemnie w nieuchwytnej realności "a więc ty jesteś taki, a ja myślałem, że ty jesteś owaki". Być może jednym wyjściem z tej przykrej sytuacji jest całkowita jej negacja...
     A my gdzie trzymamy nasze siekiery?

Na marginesie filmu Drżące trąby reż. Natalia Brożyńska.

Ps. polecam także wywiad z autorką filmu, jeśli ktoś dotychczas nie miał okazji się zakochać, to jest ku temu świetna okazja.

sobota, 24 sierpnia 2013

Architektura do wymyślenia


Ktoś może myśleć, że architektura jest nudna? Wątpię.
O loftach, potrzebie autentycznych przeżyć i kilku innych.


     Ostatnio natknąłem się na bardzo ciekawe czasopismo - kwartalnik Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni. Po lekturze tegoż każdy przekona się, że pisanie o niej jest możliwe, a czytanie bardzo ciekawe, choć przez to nie mniej wymagające.
     Tak się składa, że ostatnio zdarzyło mi się zajmować różnymi krytykami (nie tylko rozumianymi jako postacie, tu głównie za sprawą Houellebecqa), tym razem nie będzie inaczej. Zainteresował mnie artykuł Michała Wiśniewskiego który zapewne za jakiś czas pojawi się na stronie czasopisma Autoportret, tekst o tytule Architektura po końcu nowoczesnego świata. Trudno go streścić, bo jest on tak gęsty, że w zasadzie musiałbym go w całości skopiować. Nie mniej mówi on o wpływie geopolityki na architekturę i odwrotnie, o tym, jak kryzys ekonomiczny i oderwanie wartości waluty od realnej gospodarki, oraz przeniesienie procesów produkcji z miast świata zachodniego na daleki wschód, jak to wszystko wpłynęło na architekturę. Zachęcam do lektury.
     W tekście możemy przeczytać o rodzeniu się nowej klasy średniej i jej rozwarstwieniu. Owa dzielić się ma na klasę zamożniejszą jednak z ograniczonym kapitałem kulturowym, oraz drugą, odwrotnie z dużym zasobem kreatywności i wąskim portfelem. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, poszczególne dzielnice miast ulegały degradacji w związku z odpływem kapitału i w pustych przestrzeniach, oraz niebezpiecznych miejscach, uboga klasa kreatywna zaczęła tworzyć swoje enklawy, a w tym samym czasie zamożniejsza część klasy średniej urządzała swoje mini pałacyki na przedmieściach (często wzorowane - jak u nas - na popularnych telenowelach telewizyjnych tamtych lat), których wartości estetyczne były wątpliwe (jak pisałem ostatnio tutaj w kontekście kiczu religijnego - estetyka kiczu jest zrozumiała dla wszystkich, choć nie dla wszystkich atrakcyjna).
     Psikus jednak jest taki, że klasa kreatywna szybko wyprowadziła upadające dzielnice z upadku i ponownie przywróciła te miejsca miastom. Proces ekonomiczny następujący po tym w ironiczny sposób opisuje autor omawianego tekstu:


    W efekcie klasa kreatywna musi ponownie uciekać z tych przestrzeni, bo stają się one ponownie dla niej za drogie. Klasa posiadająca kapitał (ten ekonomiczny) zachęcona atrakcyjnością nowych miejsc, które jednocześnie są autentyczne bo uświęcone przez historię (realną lub wyimaginowaną), przeprowadza się do nowoczesnych loftów, nakręca zapotrzebowanie na tego typu apartamenty, które jednak muszą zostać dostosowane do wymagań tejże (monitoring, ochrona i inne tego typu udogodnienia). Ostatecznie klasa posiadająca kapitał (ten kulturowy) będzie musiała po raz kolejny go wykorzystać i przenieść się w nowe lokalizacje, a to ze względów ekonomicznych.
     To ostatnie, oczywiście jest w pewien sposób uproszczeniem, nie mniej jednak, lofty stały się tak atrakcyjne nie tylko ze względu na to co powyżej, ale także w wyniku znudzenia się już kolumienkami przed wejściem do pałacyku (i bardzo dobrze).
     Powyższa krytyka mieści się w opisywanych przeze mniej krytykach współczesności, czy współczesnej kultury. Próby turystyki nie turystycznej, czyli poszukującej doświadczeń autentycznych jest zbieżna w zasadzie z współczesnym poszukiwaniem autentycznych korzeni miejsca. Przedefiniowanie przestrzeni na ekskluzywne lofty najczęściej znosi historyczny wymiar.


     Opisana w omawianym tekście sytuacja bardzo ciekawie odnosi się do współczesnej sytuacji kilku miast, tutaj upadek Detroit o którym można poczytać tutaj i tutaj, a tutaj i tutaj można pooglądać bardzo ciekawe zdjęcia z tego miasta, jest chyba najlepszym przykładem. Jak możemy przeczytać w podanym linku do KP obszar metropolitalny tego miasta wcale nie jest taki ubogi, nie mniej jednak niegdysiejsze centrum mieszka na obrzeżach i nie zamierza wspierać "nie swojej" okolicy. Sprawa jest podwójnie ciekawa, bo interesujący jest nie tylko wymiar społeczny, ale także nasze zainteresowanie tymi opuszczonymi miejscami. Interesuje nas zepsucie? Sam proces? Dokonana przemiana tego co piękne w coś obskurnego? Czy łudzi nas po prostu powab brzydoty?


     Potrzeba loftów, uświęconych historią miejsc, ma także swój bardzo pozytywny wymiar, często stają się katalizatorem szerszych zmian. Dobrym przykładem może być miasto Żyrardów, które historycznie było powiązane z przemysłem włókienniczym, po którym to przemyśle została już tylko opuszczona architektura. Kilka lat temu miasto zaczęło się dynamicznie modernizować i główne wynikały z przywrócenia części hal fabrycznych w tkankę miasta, do tego dołączyła się bardzo udana rewitalizacja parku miejskiego, a to wszystko mocno wpłynęło na całe miasto (a także na jego wizerunek). Ostatnim (?) etapem miało być przekształcenie największej - Nowej Przędzalni na mieszkania i przestrzeń sprzedażową, co ze względu na zbyt niskie zapotrzebowanie i kryzys czasowo wstrzymały ten proces.
     Reasumując krótko, można powiedzieć, że architektura może mieć bardzo realny wpływ na rozwój regionu, dzielnicy i miasta. Jest to jednak powiązane ze zmianą kontekstu (bo w obszarze metropolii trudno o dziewicze przestrzenie). Często ze względów marketingowych wplata się, kreuje i modyfikuje historie danych miejsc, uświetniając sztucznie daną przestrzeń. 
     Dobry to, czy zły, wpływ?

Na marginesie tekstu Michała Wiśniewskiego, Architektura po końcu nowoczesnego świata, w: Autoportret. Pismo o dobrzej przestrzeni 1 [40] 2013.
Pierwsze dwa zdjęcia własne - wcześniej wspomnianego czasopisma, trzecie zdjęcie n0coturbulous, czwarte zdjęcie Ash Schloeger, na tym zdjęciu dobrze widać jak dawne elementy maszyn produkcyjnych Żyrardowskiej fabryki zostały wykorzystane - jako dekoracje.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Uczta głodomora


Nowe przedstawienie bohaterów prozy Thomasa Harrisa o najsłynniejszym z psychopatów nie jest najłatwiejszym zadaniem, myślę jednak, że opowiedziana na nowo historia Hannibala Lectera daje radę.

     Nowy serial o "przygodach" najbardziej słynnego konesera ludzkich wędlin, Hannibala Lectera, nie ma łatwo, musi zmierzyć się z obrazami z przeszłości, z nową formą (serial rządzi się swoimi prawami), oraz nową estetyką. Myślę, że wnosi nową jakość i warto ten serial obejrzeć. Jestem co prawda po obejrzeniu dopiero pięciu odcinków, ale już teraz mogę stwierdzić, że serial fascynuje.

     Największym pytaniem jest oczywiście jak sobie poradzi odtwórca głównej roli, Mads Mikkelsen, mi znany dotychczas głównie z bardzo dobrych ról, w jeszcze lepszych filmach Polowanie i Tuż po weselu (oba filmy, ale szczególnie ten drugi gorąco polecam). Wcześniej wykreowane charaktery skupiały się na wrażliwości (tak jak w tym serialu - tylko nieco inaczej definiowanej), tam był raczej ofiarą (tutaj odwrotnie). Wykreowany przez niego Hannibal jest niedostępny, fascynujący i niebezpieczny.


     O roli Hannibala możemy powiedzieć dużo, jednak nie to, że jego zachowanie i rola w fabule jest dwuznaczna, jest całkowicie jednoznaczna. Jednoznacznie dwutorowa. Jest on jednocześnie konsultantem FBI w sprawach przeróżnych morderstw, w tym głównym także, śledztwie dotyczącym seryjnego mordercy kanibala, i jednocześnie prowadzi psychoterapię (?) drugiego głównego bohatera serialu - Willa Grahama (granego przez Hugha Dancyego), oraz zajmuje się, że się tak wyrażę, mataczeniem. To ostatnie stwierdzenie jest także zdecydowanie nieprecyzyjne, w zasadzie bierze czynny udział w części przestępstw, manipuluje innymi postaciami wykreowanego świata, ingeruje w różne działania przestępcze ściganych przyjemniaczków i przede wszystkim zajmuje się prezentowaniem siebie jako najgroźniejszej postaci.


     Lecter jako pedant i koneser wszystkiego co wykwintne, prowadzi bardzo luksusowe życie, smakuje je. W serialu jest przedstawiony jako koneser wina - w scenie, w której przychodzi do niego inna pani psycholog, w bardziej prywatnej atmosferze, przychodzi wspólnie napić się piwa, ten partnerce podaje zamawiany trunek, sobie zaś nalewa wina. Słucha muzyki klasycznej, prowadzi poukładane życie w pięknych przestrzeniach, no i przede wszystkim jest wielkim koneserem jedzenia. Często widzimy jak je przyrządza, jeszcze częściej jak podaje swoim "przyjaciołom" - jak sam nazywa innych bohaterów serialu. I tu znowu mamy cudowną jednoznaczność, częstowani smakują, prychają i mlaskają z zachwytu, a scenarzyści i reżyserzy prowadzą tak kamerę i narracje, żebyśmy nie mieli żadnych wątpliwości, że obecnie pałaszowane jest mięso nie królicze lecz ludzkie.


     Bardzo ciekawie przedstawia się także warstwa wizualna, serial nakręcony jest po prostu bardzo estetycznie, kadry są wysmakowane (sic!), kolory nienaturalnie nasycone, a dekoracje napełnione pięknem. Czy ma to odwzorować upodobania głównej postaci do piękna? Czy tak jak inni smakują potrawy przyrządzone przez Hannibala (w domyśle potrawy z mięsa ludzkiego), my także mamy je polubić poprzez docenienie smaku poszczególnych kadrów? 


      W warstwie wizualnej ciekawe jest także, że oś dwóch bohaterów Will - Hannibal, w domyśle dobry - zły, jest właśnie dwuznaczna. Will, jednoznacznie dobry, wciela się w seryjnych morderców, współodczuwa ich pasje i problemy, część z nich przyjmuje jako swoje własne. Hannibal, jednoznacznie zły, w mig budzi zaufanie wszystkich (poza zaufaniem widza), pozbawiony jest swoich problemów. Wracając do warstwy wizualnej - Will bardzo często jest umorusany krwią, Lecter pozostaje pedantycznie czysty, nawet w sytuacji w której kroi mięso, czy tamuje krwotok, nie może się ubrudzić krwią... To wprowadza miłą niejednoznaczność.

Na marginesie serialu Hannibal produkcji Bryana Fullera, który można zobaczyć tutaj.
Pierwsze dwa zdjęcia z oficjalnej strony serialu, pozostałe to screeny z filmu.

piątek, 16 sierpnia 2013

Kilka poszczególnych krytyk



     Zdaje się, że Houellebecq albo miał możliwość odwiedzić którąś z wystaw Wrocławskiej grupy Luxus, albo w ręce wpadł mu któryś z numerów magazynu LUXUS, bo jego książka w piękny sposób odnosi się do działalności artystów. Zdjęcie powyżej z tejże wystawy bezpośrednio koreluje z treścią jego książki Platforma. I kto mi powie, że francuski pisarz jej nie widział?


"Moje marzenia są zwyczajne. Jak wszyscy mieszkańcy Europy Zachodniej, chciałbym podróżować. No, ale wynikają z tego różne problemy, bariera językowa, zła organizacja środków transportu, ryzyko kradzieży czy oszustwa; żeby wyrazić się w sposób dosadniejszy: to, czego naprawdę bym sobie życzył, to uprawianie turystyki. Mamy takie marzenia, na jakie nas stać."

     I choć główny bohater Michel mówi także:

"sztuka nie może zmienić życia. W każdym razie mojego."

     Jedno z drugim nie licuję, najpierw niemal cytuje w swoich przemyśleniach polskich artystów, a później dyskredytuje sztukę jako taką. Napis zachęcający nas żeby być sobą, czyli wybrać to co wszyscy, znajduje się przecież na walizce podróżnej. Czy konstytuujemy siebie samych poprzez nasze wybory konsumpcyjne? Czy te ostatnie stanowią naszą egzystencję? Czy możemy podróżować żeby nie narazić się na śmieszność związaną z dążeniem w zaspokajaniu pragnień ogółu?


     Alternatywą niezwykle złudną, w zasadzie na tyle złudną, że aż nierealną, jest podróżowanie do miejsc nieturystycznych, poszukiwanie jakiejś autentyczności. Główny bohater widzi śmieszność turysty, który podczas turystycznej wyprawy próbuje odszukać miejsca nieturystyczne, takie które przedstawią mu rzeczywistość realną. Śmieszność polega na tym, że już poprzez swoją obecność, turysta zamienia każde miejsce i każdy obiekt w turystyczny. W takim wypadku może mniej śmieszne jest podróżowanie do miejsc gdzie sztuczność rzeczywistości, to, że nawet tubylczość została wykreowana na potrzeby rynku turystycznego, czyli przedstawiona w ten sposób w jaki turyści wyobrażają sobie tubylczość?
     Człowiek nie jest jakąś unikatową jednostką:

"Nie trzeba sądzić, że istoty ludzkie są unikalne, to nieprawda, że noszą w sobie niezastąpioną wyjątkowość; ja w każdym razie nie zauważyłem żadnego śladu tej wyjątkowości. W ogromnej liczbie przypadków na próżno męczymy się, chcąc rozróżniać indywidualne losy, jednostkowe charaktery. W sumie idea wyjątkowości jednostki ludzkiej to czysty absurd. Pamiętamy nasze życie, pisze gdzieś Schopenhauer, zaledwie trochę lepiej niż przeczytaną kiedyś powieść. Tak, tak właśnie jest: zaledwie trochę lepiej."

     W innym miejscu podsumowuje tylko, że człowiek to "zmyślny ssak".


     Narrator pod koniec książki nieco się reflektuje i mówi (do siebie samego) tak:

"z moich, skromnych co prawda, rozważań wynikało, że kultura to tylko niezbędna rekompensata za nieszczęścia, jakie na nas spadają."

     W innym miejscu głosi apoteozę czytelnictwa:

"Życie bez czytania jest niebezpieczne, trzeba zadowolić się samym życiem, a to niesie za sobą pewne ryzyko."

     Życie jest trudne i kultura stanowi tylko wątpliwą rekompensatę, jednak najważniejszym czynnikiem w życiu okazuje się seks. Dobrze widać to na przykładzie Jean-Yvesa, współpracownika Valerie, w momencie w którym przestał uprawiać seks, a nawet przestał go pożądać życie zaczęło tracić sens. Może najlepiej obrazuje to scena w której Michel chce udowodnić swojej partnerce, czytelnikom i sobie samemu, jaka jest kondycja współczesnego człowieka:

" - Obciągnij mi trochę.
Spojrzała na mnie zdziwiona, ale położyła rękę na jądrach, zbliżyła usta.
 - No właśnie! - wykrzyknąłem triumfalnie.
Przerwała, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
 - Widzisz? Mówię ci: "Obciągaj", i ty obciągasz. A przecież wcale nie czułaś takiej potrzeby, nie miałaś na to ochoty.
 - Nie pomyślałam o tym; ale sprawia mi to przyjemność.
 - To właśnie jest u ciebie zadziwiające: lubisz sprawiać przyjemność. Ofiarowywać swoje ciało jak jakiś przyjemny przedmiot, dawać rozkosz za friko: tego ludzie Zachodu już nie umieją robić. Całkowicie zatracili sens tego, co jest darem. Robią, co mogą, ale nie udaje się im już odczuwać seksu jako czegoś naturalnego. Nie tylko wstydzą się własnego ciała nieodpowiadającego standardom filmów pornograficznych, ale z tych samych przyczyn nie odczuwają już żadnego pociągu do ciała partnera czy partnerki. Nie można się kochać bez pewnego zatracenia, bez zgody, przynajmniej czasowej, na pewien stan zależności i uległości. Uczuciowa egzaltacja i obsesja seksualna mają wspólne korzenie, obie wywodzą się z częściowego zapomnienia się. Staliśmy się zimni, racjonalni, niesłychanie świadomi naszej indywidualnej egzystencji i naszych praw; pragniemy przede wszystkim uniknąć alienacji i zależności; poza tym mamy istną obsesję na punkcie zdrowia i higieny: nie są to doprawdy idealne warunki do uprawiania miłości. Zważywszy, jak daleko już to wszystko zaszło, profesjonalizacja seksualności na Zachodzie stała się nieunikniona. Oczywiście, istnieje także sadomasochizm. To już jest świat rządzony całkowicie rozumem, z określonymi regułami, zawartą odpowiednio wcześniej umową. Masochiści interesują się już tylko własnymi odczuciami, usiłują sprawdzić, jak daleko mogą się posunąć w wytrzymaniu bólu, trochę jak sportowcy uprawiający sporty ekstremalne. Sadyści natomiast to co innego, idą tak daleko, jak to tylko możliwe, ich pragnieniem jest burzyć: gdyby mogli okaleczać albo zabijać, toby to robili.
 - Nie mam ochoty nawet o tym myśleć - powiedziała drżąc na całym ciele. - Wzbudza to we mnie potworny wstręt.
 - Bo ty pozostałaś istotą seksualną, zwierzęcą. Jesteś po prostu normalna, właściwie wcale nie przypominasz kobiet Zachodu. Zorganizowany sadomasochizm z ustalonymi regułami może dotyczyć jedynie ludzi wykształconych, mózgowców, którzy stracili już jakiekolwiek zainteresowanie seksem. Wszyscy inni mają tylko jedno wyjście: produkty porno i seks z kobietami zajmującymi się tym zawodowo; a jeśli chce się prawdziwego seksu, kraje Trzeciego Świata.
 - No dobrze - uśmiechnęła się. - Pozwolisz jednak, że dalej będę ci obciągać?"

     Dość pesymistyczna wizja...


     I na koniec jeszcze jeden cytat, który w książce pojawia się kilka razy i który wydaje mi się niezłym podsumowaniem:


"Wszystko może nas spotkać w życiu, przede wszystkim zaś nic"



Całość odnosi się do mojej wcześniejszej notki Ogólna krytyka wszystkiego.



Na marginesie książki Michela Houellbecqa Platforma tłum. Agnieszka Daniłowicz-Grudzińska.

Zdjęcia powyżej własne, zrobione na wystawie we Muzeum Współczesnym Wrocław pt. MAGAZYN LUXUS

wtorek, 13 sierpnia 2013

Każdy ma takiego kierownika na jakiego zasłużył


Zdaje się, że każdym z nas dyryguje jakaś siła, siła która porządkuje naszą rzeczywistość. Nie zawsze jest to dobra siła.


"Wszyscy mamy kierownika Vasquesa: jedni mają widzialnego, inni niewidzialnego. Mój nazywa się rzeczywiście Vasques"

     Przeczytane w Księdze niepokoju zdanie przypomniało mi jedną postać Gombrowicza, mianowicie Fuksa z Kosmosu.

"Fuks powrócił do swoich skarg na Drozdowskiego, na szefa, z koszulą w rękach żalił się biało i blado, ryżo, że Drozdowski, że z początku byli ze sobą idealnie, że jakoś to się zepsuło, siak owak, zacząłem mu działać na nerwy, wyobraź sobie, bracie, działam mu na nerwy i niech palcem ruszę działam mu na nerwy, czy ty rozumiesz, działać na nerwy szefowi, siedem godzin, znieść mnie nie może, widać, że stara się na mnie nie patrzyć, siedem godzin, jak przypadkiem spojrzy odskakuje oczami, jakby się nie sparzył, siedem godzin! Sam nie wiem - mówił zapatrzony na swoje buty - mnie czasem chce się na kolana paść i zawołać, panie Drozdowski, przepraszam, przepraszam! Ale za co? A przecie i on nie ze złej woli, ja jego naprawdę denerwuję, mnie koledzy radzą, żebym cicho sza, jak najmniej mu w oczy właził, ale - wybałuszył się na mnie rybio, z melancholią - ale co ja mogę włazić, albo nie włazić, jak w tym samym pokoju siedem godzin jesteśmy razem, chrząknę, ręką ruszę, a on już wysypki dostaje."

     W powieści Gombrowicza z resztą każdy ma swojego Drozdowskiego, swojego Vasquesa. A to rodziców tam w Warszawie, a to usta wykrzywione, a to walenie i onanistyczne orgie. Ciekawe, że tak głęboko przeżywającego melancholię Soaresa, może zaprzątać "władca jego czasu za dnia". Jak stwierdza nieco dalej narrator Księgi, kierownik reprezentuje życie, zwykłe monotonne i konieczne, a przede wszystkim banalne. Odnosząc taką koncepcję porządkującej siły naszych poszczególnych wszechświatów, zarówno w wersji Gombrowicza jak i Pessoi, można, jak mi się wydaje, wyciągnąć z grubsza dwie wizje. Jedna jest związana z jakąś siłą bardzo intensywną, która jednak działa czasowo, z drugiej strony mniej intensywna ale, taka którą dostrzegamy w ważnych momentach naszego życia.
     Tą pierwszą widzimy najczęściej gdy mamy jakiś duży problem, przez który nie do końca możemy spać, nie do końca możemy zajmować się naszymi sprawami, w ogóle przestajemy mieć swoje sprawy i jesteśmy nie do końca. Dobrym przykładem dla mnie, ale z tego co wiem i dla większości, jest sytuacja w której musimy napisać jakiś dłuższy tekst (np. pracę magisterską). Niby tutaj wyjdziemy na miasto, niby obejrzymy film, niby spotkamy się z przyjaciółmi, a w zasadzie cały czas nie piszemy pracy. Mieszkanie nigdy nie było takie czyste jak podczas walki z tym kierownikiem, bo, jak się okazało, to potwornie rozprasza i w ogóle dyskwalifikuje jakiekolwiek dalsze działanie.
      Vasques bardziej łagodny, choć także znacznie bardziej wytrwały, rzeczywistość porządkuje ze zdecydowanie mniejszą stanowczością. I tu trudniej podać mi przykład, bo dla jednych będzie to religia, dla innych jakaś książka, dla jeszcze innych spójność poglądów - jako wartość nadrzędna, i w przypadku w której dochodzi do dysonansu, widać, że jest jakiś wyłom w tejże (to ostatecznie umniejsza całość). Niby coś uznajemy za słuszne, niby chcemy to zrobić, niby zrobiliśmy to z przyjemnością, ale dręczy nas ten Drozdowski.
     Czy jest możliwość żeby uchronić się przed siłą kierownika Vasquesa?

Całość odnosi się do cyklu notka niespokojna, ostatnia notka to Wiedza która zabija! Lepiej uważaj! a kolejna Autokreacja nieunikniona.

Na marginesie powieści Kosmos Witolda Gombrowicza i Księgi niepokoju Fernando Pessoi w tłum. Michała Lipszyca.
Zdjęcie powyżej autorstwa Johan Putma pt. Puppy Training.

sobota, 10 sierpnia 2013

Granice świętości


Pokrętnymi drogami świata przybyła w moje ręce "święta" pamiątka wizyty na Golgocie Licheńskiej, której wycinek widać powyżej, a więcej zdjęć i możliwych spełnianych funkcji tego reliktu przywołam poniżej. Pamiątka ta przypomniała mi niegdyś przeczytaną analizę tego miejsca, którą, z tej okazji, postanowiłem sobie przypomnieć.
     Chodzi mi o tekst Marii Wierzbickiej i Anny Wiśniewskiej pt. Współczesna Biblia Pauperum. Z badań nad katechizującą funkcją kiczu religijnego zamieszony w Kulturze popularnej 1 (23) 2009. Autorki analizują Sanktuarium Licheńskie na podstawie obserwacji i analiz, oraz wywiadów z pielgrzymami przybywającymi do tego miejsca. Dwa główne motywy tekstu to kategoria kiczu, oraz analiza tego miejsca w perspektywie teorii Alana Brymana, który zauważył, że obszary życia są coraz częściej porządkowane według strategii zaczerpniętych z parków tematycznych Disneya.

"Niezwykle istotnym aspektem doświadczenia opisywanego przez nas miejsca jest estetyka, a raczej, stojąca w opozycji do doniosłej sztuki, kiczowatość."


"Wyróżnia cztery podstawowe elementy disneyizacji: tematyzację, odróżnicowywanie konsumpcji, merchandising i pracę emocjonalną."


     Kicz, jak wykazują autorki tekstu, jest mocno związany z historią religijności w naszym kraju (w innych także). Jest on tak skuteczny, dlatego, że nie potrzeba praktycznie żadnych kompetencji żeby go odbierać, a to prowadzi do tego, że każdy odbiorca przyjmuje te wrażenia, które były zamysłem ich twórcy. Niestety w tej przestrzeni dochodzi do znacznego przeładowania kiczem, który w efekcie w znacznym stopniu utrudnia głębokie doznania religijne. Autorki wskazują, że jest to raczej "bogata oferta religijnych atrakcji"a kicz ma na celu "uatrakcyjnienie doświadczenia miejsca".

Dwa skan z interpretacją jednej rzeźby.




     Autorki zapewne mają dużo racji w swojej analizie, w tekście podkreślają także, że ostatecznie opisane błędy w projektowaniu tej przestrzeni nie uniemożliwiają przeżycia głębokich wrażeń religijnych, tylko znacznie je utrudniają, a też ostatecznie sprawiają, że te ostatnie stają się udziałem jednak nielicznych. Myślę, że jednak w tekście ten czynnik jest niewystarczająco opisany.
     Zdjęcie z nagłówka to fragment przedmiotu, na którym widnieją trzy podobizny, dwie małe - cudownego obrazu znajdującego się w sanktuarium Najświętszej Maryi Panny, jakiegoś papieża (ze względu na wielkość trudno rozpoznać którego), oraz jedna duża - nowej bazyliki w Licheniu. Otóż jest to multifunkcyjny breloczek, z możliwością obcinania paznokci i przypiłowania nierównych kantów tychże, oraz otwieracz do butelek (jak mniema świętej wody). Zdjęcia poniżej.
     W perspektywie omówionego powyżej tekstu, chciałbym uzupełnić powyższą analizę o jeszcze jedną kategorię, mianowicie camp. Jest to na tyle świadome manipulowanie kiczem, które jednocześnie pozwala czerpać z tego co w nim pozytywne i zarazem wyszydzać go. Zarówno sprzedawcy (ci powodowani także chęcią zysku, jednocześnie mają świadomość, że część zwiedzających wejdzie na ten poziom percepcji) jak i odbiorcy takich użytecznych produktów, mają świadomość ich śmieszności. Nawet przełamują recepcję kiczu świadomością campu, mogą powtórnie skierować swoją uwagę na doznania religijne. Słowem, ludzie kupują tego typu rzeczy (także) dlatego, że widząc ich śmieszność, dystansują się od głupoty za nią stojącą, przechodzą na poziom krytyki. A któż nie chciał by takiej pamiątki?




Na marginesie tekstu Marii Wierzbickiej i Anny Wiśniewskiej Współczesna Biblia Pauperum. Z badań nad katechizującą funkcją kiczu religijnego zamieszony w Kulturze popularnej 1 (23) 2009, oraz w odniesieniu do pamiątki z Lichenia.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Ogólna krytyka wszystkiego



Doświadczenia książek naczelnego krytyka wszystkiego w ogólne nie są łatwe. Kto zmierzy się z Michelem Houellebeucqiem?

     Każdorazowo po lekturze książek Michela Houellebecqa czuje się nie najlepiej. W swoich książkach krytykuje współczesną kulturę, że się tak ogólnie wyrażę, bo jeśli chciałbym to robić szczególnie - musiałbym wymieniać wszystko. Od poszczególnych religii, poprzez zachowania seksualne, a kończąc na turystyce. Jedyne peany pochwalne, jakie możemy znaleźć, to te na cześć supermarketów i poszczególnych modeli samochodów. W związku z tym lektura jego książek zawsze wiąże się w jakimś stopniu z przygnębieniem. Nie jest to uczucie takie jak przy doznaniu melancholii wyrażonej w Księdze niepokoju, jest to sytuacja w pewnym stopniu bez wyjścia, bo w każdym z nas znajdzie się jakaś cecha skrytykowana przez tego autora. Co gorsza najczęściej jest to krytyka uzasadniona (choć nie stanowi to reguły) i co jeszcze gorsze, w jego książkach nie znajdziemy alternatywy...
     Klimat tych książek przypomina mi nastrój wiersza Tuwima który lubię, Mieszkańcy.

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...

Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi

W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.

Dla smaczku cytat z powieści Platforma.

"Moje marzenia są zwyczajne. Jak wszyscy mieszkańcy Europy Zachodniej, chciałbym podróżować. No, ale wynikają z tego różne problemy, bariera językowa, zła organizacja środków transportu, ryzyko kradzieży czy oszustwa; żeby wyrazić rzeczy w sposób dosadniejszy: to, czego naprawdę bym sobie życzył, to uprawianie turystyki. Mamy takie marzenia, na jakie nas stać"

     i

"Lubiłem przeglądać katalogi z ofertami wakacyjnymi, ich abstrakcyjny charakter, sposób, w jaki sprowadzano w nich różne miejsca na ziemi do ograniczonych możliwości odczuwania szczęścia i do cenników; a zwłaszcza ceniłem sobie system stawiania pewnej liczby gwiazdek, żebyśmy wiedzieli, jak intensywnego szczęścia mamy prawo się spodziewać. [...] Według modelu Marshalla klient to racjonalnie rozumująca jednostka, która chce otrzymać maksymalne zadowolenie za określoną cenę"

     Powyżej przedstawione krytyki w bezpośredni sposób odnoszą się do pragnień i życia większości ludzi żyjących w naszym kręgu kulturowym. A jest to oczywiście jedynie przedsmak tego co możemy znaleźć na kartach książek tego pisarza. Jak pisałem powyżej jest to sytuacja inna niż ta przedstawiona w książce Pessoi, u niego jest to ogólne zwątpienie w sens życia jako takiego, w którym siły bezsensu ścierają się z siłami sztuki. Tutaj nasze życie i nasze postawy są bezpośrednio krytykowane, jest to krytyka totalna i nie dająca alternatywy.
     Postaci przedstawione na kartach powieści nie pozwalają się utożsamiać czytelnikowi, najczęściej są odpychające, naładowane wszelkimi negatywnymi cechami, w najlepszym razie pozbawione głębi i realnego kontaktu ze światem, a z innymi ludźmi zwłaszcza. Ich działania skupiają się często w konwulsyjne poszukiwanie sensu, lub seksu, często jednego w drugim.
     Cytat s powieści Możliwość wyspy.

"Trzy lata temu wyciąłem z "Gente Libre" fotografię, gdzie penis mężczyzny, któremu widać było jedynie miednicę, wsuwał się do połowy i, żeby tak powiedzieć, spokojnie w pochwę kobiety, na oko dwudziestopięcioletniej, szatynki z długimi, kręconymi włosami. Wszystkie fotografie w owym czasopiśmie, przeznaczonym dla "liberalnych par", obracały się mniej więcej wokół tego samego tematu: dlaczego akurat to zdjęcie mnie oczarowało? Młoda kobieta, wsparta na kolanach i przedramionach, patrzyła w stronę obiektywu tak, jakby nastąpiła ona w momencie, gdy myślała ona zupełnie o czymś innym, na przykład o myciu podłogi; wydawała się jednak przyjemnie zaskoczona, jej spojrzenie zdradzało błogie, bezosobowe zadowolenie, jakby raczej to jej błony śluzowe, a nie umysł, reagowały na nieprzewidziany kontakt. Jej wagina wydawała się miękka, gładka, o właściwych rozmiarach, wygodna, była bez wątpienia cudownie otwarta i sprawiała wrażenie, że zawsze łatwo się otwiera na prośbę. Ta przyjemna gościnność, bez tragedii i w pewnym sensie bez ceremonii, była w chwili obecnej wszystkim, czego żądałem od świata"

     Skarykaturowane w powieściach idee, czy myśli, które dla wielu ludzi stawały i stają się nadal motywem inspirującym do działania, zdają się jedynie powidokiem czegoś odległego i nie sposób nie uznać ich za krytycznie głupie, w swojej głupocie śmieszne. To co kiedyś było myślą porządkującą świat wielu ludzi, w przedstawieniu pisarza jest jedynie karykaturą samej siebie.
     Tym razem cytat z Cząstek elementarnych.

"Miejsce Odmiany powstało w 1975 roku z inicjatywy grupy ludzi pokolenia 68 (prawdę mówiąc, żaden z nich niczego nie dokonał w 1968 roku; powiedzmy sobie, że byli pokoleniem 68 jedynie duchem) na rozległym terenie porośniętym sosnami, należącym do rodziców jednego z nich, na północ od Cholet. Projekt, inspirowany modnymi na początku lat siedemdziesiątych ideami wolnościowymi, zakładał utworzenie konkretnej utopii, miejsca, w którym wszyscy spróbują żyć "tu i teraz" wedle zasad samorządności, poszanowania wolności indywidualnej i bezpośredniej demokracji. Jednak Miejsce nie było po prostu kolejną wspólnotą; chodziło - skromniej - o stworzenie miejsca wakacyjnego wypoczynku, miejsca, gdzie zwolennicy tej koncepcji mieliby okazję zetknąć się z konkretnym zastosowaniem proponowanych zasad; chodziło również o pobudzenie do działania, do twórczych spotkań, a wszystko to w duchu humanistycznym i republikańskim; chodziło w końcu, jak powiedział jeden ze współzałożycieli, o to, żeby "nieźle sobie poruchać"."

     Konkludując po lekturze książek Houellebecqa nie potrafię do końca znaleźć sobie miejsca. Wszystko co robię w jakimś sensie i w jakiejś części popada w śmieszności przedstawione w jego książkach. Trochę drobnomieszczańsko zajmuję się zbieractem, trochę uprawianiem turystyki, trochę szukaniem podniet. Wszystko to śmieszne, wszystko to wyszydzone. Jak żyć w takim razie? Jak żyć?

Później rozwinąłem jeszcze ten temat w notce Kilka poszczególnych krytyk, gdzie zajmuje się książką Platforma.

PS. lektura tych tekstów bardzo dobrze wpisuję się w funkcję literatury opisaną przeze mnie tutaj, słowem jest to lektura mało przyjemna (choć wiele elementów temu przeczy), ale bardzo ważna, do której gorąco zachęcam.


Na marginesie wiersza Juliana Tuwima Mieszkańcy i powieści Michela Houellebecqa Platforma tłum. Agnieszka Daniłowicz-Grudzińska, Możliwość wyspy tłum. Ewa Wieleżyńska, Cząstki elementarne tłum. Agnieszka Daniłowicz-Grudzińska, Mapa i terytorium tłum. Beata Geppert.

Zdjęcie powyżej autorstwa Abode of Chaos.

sobota, 3 sierpnia 2013

Odgłupiająca funkcja literatury...


Przedstawiony w filmie Detachment obraz literatury jest nadzwyczaj ciekawy, choć tak oczywisty, warto o nim pamiętać.



Tłumaczenie tego fragmentu:

ASYMILOWAĆ
Co to znaczy?
Przyjmować coś.
Doskonale, "absorbować".
WSZECHOBECNY
Ktoś wie?
Wszędzie i przez cały czas.
Czym więc będzie "wszechobecna asymilacja"?
Przyjmowanie wszystkiego, wszędzie i przez cały czas.
Świetnie.
Jak macie wyobrazić sobie cokolwiek, gdy dostajecie gotowe obrazy?
Kto z was czytał "1984"? Dobrze.
ODCZUWAĆ SPRZECZNOŚCI
Ktoś wie?
Meredith.
Wierzyć jednocześnie w dwie przeciwstawne rzeczy.
Doskonale, Meredith.
Co mu tak ciągle obciągasz fiuta?
Z rozmysłem wierzyć w kłamstwa, będąc świadomym ich fałszu.
Przykłady z codziennego życia. "Och, muszę być ładna, żeby być szczęśliwą." "Potrzebuję operacji, żeby być ładna." "Muszę być szczupła, sławna, modna."
Nasi młodzieńcy słyszą dzisiaj, że kobiety to kurwy. Suki - rzeczy do wyruchania. Do pobicia. Do osrania. Które trzeba poniżyć.
To marketingowa zagłada narodu. 24 godziny na dobę, do końca życia różne siły ciężko pracują, ogłupiając nas do zgonu. Więc, żeby się bronić i walczyć z wchłanianiem głupoty do naszych procesów myślowych musimy nauczyć się czytać, żeby pobudzić naszą wyobraźnię, żeby doskonalić naszą własną świadomość, nasz własny system wierzeń. Wszyscy potrzebujemy tych umiejętności, żeby bronić się i zachować nasze umysły.

tłumaczenie wm


     Przedstawiona powyżej scena pięknie przypomina nam do czego może służyć literatura. Nie tylko do interpretowania, onanistycznego zagłębiania się w strukturę tekstu, w konteksty i odniesienia, ostatecznie w samych siebie, może służyć także do budowania naszej niezależności. Do tego by nauczyć się rozróżniać fikcję od faktów, jednocześnie pamiętając jak cienka granica je różni. Tylko w ten sposób możemy obronić swoją niezależność, bo granica naszego doświadczenia jest granicą naszego poznania.

     Słowem, literatura może być użyteczna, czy to nie miłe?

     Film poza przedstawioną sceną jest zdecydowanie warty obejrzenia. Główny bohater, Henry Barthes, wyśmienicie zbudowany przez Adriena Brody, jest postacią niebanalną. Z wielkim dystansem i jednocześnie niebezpiecznie zaangażowany. Dla jednych nie posiadających uczuć które mogą zranić, dla innych konwulsyjnie walczących o rzeczy dla siebie ważne, dla jeszcze innych zaangażowany w sposób pełny choć przy tym nie oczywisty.
     Wszystko to co powyżej jest przemieszane z motywem braku matki, która popełniła samobójstwo, w które w (trochę) niejasny sposób zaangażowany był dziadek głównego bohatera. Ten ostatni jest jednocześnie (do czasu) jedyną osobą która zakotwicza głównego bohatera w świecie, przywiązuję go, widać tu zaangażowanie dla niego typowe, w którym nietypowa jest tylko stałość. Nieokreślony brak nie pozwala głównemu bohaterowi w pełni zaangażować się w życie (szczególnie swoje własne). Żyje on tymczasowo, bardzo silnie angażując się w pomoc młodym ludziom, w pokazywanie im świata, w uczenie ich życia, on któremu tak trudno jest żyć...

Polecam jeszcze jeden, bodaj bardziej znany fragmencik filmu, który można obejrzeć tutaj.

P.S. powyżej opisana funkcja została już wcześniej wyrażona w niebezpośredni sposób przez piosenkę Łony którą przywołałem już tutaj oczywiście Miej wątpliwości.

Na marginesie filmu Detachment reż. Tony Kane. 
Zdjęcie powyżej pobrane z oficjalnej strony filmu http://detachment-film.com