wtorek, 17 września 2013

Hannibal a kultura zakazu

O serialu Hannibal w perspektywie kulturowej...
A może bardziej o kulturze współczesnej w odniesieniu do kulturowego tabu ludożerstwa.

     Pisałem wcześniej o moich wrażeniach po obejrzeniu kilku odcinków Hannibala, już od jakiegoś czasu, cały pierwszy sezon mam za sobą. We wcześniejszej notce Uczta głodomora wysunąłem pierwsze wrażanie o tym, że nowa wizja Hannibala Lectera granego przez Madsa Mikkelsena zdecydowanie trafia do mnie. Dodatkowo zainteresowałem się nad wyraz ładną estetyczną warstwą tego przedstawienia. Każdy kard jest bardzo ładnie skomponowany, nasycenie kolorów sprawia dużą przyjemność przy oglądaniu, co przypomina nasze, ale także i samych bohaterów serialu, zachwyty nad posiłkami przygotowanymi przez jedną z głównych postaci, posiłkami, jak możemy się domyślić, z ludzkich mięs. Serial jest też dobrze skonstruowany pod względem skuteczności, czyli dobrze reprezentuje odpowiedni format - thriller. Jest i napięcie, i zagadka, i umiejętne kierowanie naszymi sympatiami, słowem dobrze skonstruowany serial w danym gatunku. Po zakończeniu całego pierwszego sezonu moje wrażenia wiele się nie zmieniły, raczej potwierdziły wcześniejsze przypuszczenia.


     Nie będę więc pisał o samym serialu, bo opowiadanie fabuły, choć to często robię w innych notkach, tutaj może komuś zdecydowanie zepsuć odbiór tego tworu kultury. W większości omawianych przeze mnie tekstów, opowiedzenie fabuły zupełnie nie psuje ich odbioru, w tym przypadku i w tym gatunku jest inaczej. Chcę opisać społeczne, czy kulturowe znaczenie treści w nich prezentowanych, czyli ludożerstwa, jako jednego z ostatnich prawdziwych tabu w naszej kulturze.
     Tabu to nie gra towarzyska, na której uprawianiu spędzamy wieczory ze znajomymi, tabu do głęboki zakaz kulturowy, który z jednej strony nas ogranicza, z drugiej konstytuuje podstawy naszej grupy społecznej. Dobrym przykładem jest seksualności, która obecnie nie stanowi żadnego tabu, chyba, że podejmujemy temat seksualności innej niż ta dominująca dyskurs publiczny, jak seksualność niepełnosprawnych, kazirodcza, czy pedofilska. Te ostanie obszary nadal pozostają stabuizowane. Taki głęboki zakaz kulturowy stanowi niejako podwalinę naszej tożsamości kulturowej, jeśli ktoś łamie te fundamentalne (niektórzy mówią nawet naturalne) zasady, wyklucza się ze społeczności normalnych.


     I z tej perspektywy ciekawe jest nasze zainteresowanie tym typem bohatera, który przekracza owe tabu. Nie mówię tu tylko o fascynacji jednostkowej, dotyczącej tylko tego serialu, takie obrazy są wiecznie żywe w naszej kulturze. Czym przecież jest powtarzana bajka o Jasiu i Małgosi? Albo historia Edypa? Tym samym, czyli przekazywaniem treści o przekroczeniu silnie działającego tabu kulturowego. I tu wkrada się termin transgresja. Transgresja to właśnie przekroczenie takiego typu zakazu, nie mniej jednak takie przekroczenie nie obala, czy niszczy owego, wręcz przeciwnie - podbudowuje go, odświeża i uaktualnia, przypominając nam jakie to jest potworne. W tym serialu siła wpływu transgresji jest nieco rozmyta, bo widzimy, że Hannibala (a w domyślę także wszystkich innych bohaterów serialu, których ten raczy delicjami przez siebie ugotowanymi) nie trafia szlag, ani żadna przyziemna kara, ale to nic, każdy z nas krzywi się jakie to obrzydliwe. Kara "za grzechy" nie została jeszcze wymierzona i jeśli nawet to się nie stanie, to i tak odbiorca tego tekstu z kręgu kulturowego w którym ten zakaz funkcjonuje jako żywo, nie poczuje się raczej zachęcony do zmiany upodobań kulinarnych. Transgresja jest przekroczeniem zakazu, ale przekroczeniem, który umacnia przekraczany zakaz.
     Rozpatrywanie omawianego serialu w takiej perspektywie popycha do etnograficznych rozważań na temat kultury i dzięki temu przypomniałem sobie o świetnej książce Waldemara Kuligowskiego pt. Antropologia współczesności. Wiele światów, jedno miejsce. Jeżeli ktoś próbował czytać inne teksty polskich badaczy kultury współczesnej, np. Rocha Sulimę, czy Michała Buchowskiego rozumiem, że mógł się zniechęcić to tego typu lektur, bo są one trudne i hermetyczne, zdają się mówić, że do ich zrozumienia niezbędny jest co najmniej doktorat (oczywiście nieco przesadzam). Książka Kuligowskiego jest napisana jak zbiór świetnych, luźnych w stylu ale zupełnie trafnych w treści, reportaży, a przy tym nie traci walorów naukowości. Naprawdę zachęcam. Autor w tej książce zajmuje się między innymi właśnie kanibalizmem z perspektywy antropologii współczesności, a po trosze także samą antropologią (takie autotematyczne rozważania). Poniżej przedstawiam wypis rzeczy, jak mi się wydaje, najciekawszych w perspektywie tegoż serialu.



     Kanibalizm jako termin na oznaczenie praktyk polegających na zjadaniu ludzi przez ludzi, wszedł do powszechnego języka dopiero ok. XV wieku, a określany wcześniej jako ludożerstwo i antropofagia, określał właśnie status człowieczeństwa. W przeszłości opisy "dzikich" bardzo często przywoływały właśnie akty ludożerstwa, które to miały towarzyszyć zwykłemu życiu "dzikich". Autor przywołanej książki prezentuje liczne wątpliwości w stosunku do tych tekstów, które zdają się mówić, że większość tych tekstów nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Oczywiście nie przeczy, że akty ludożerstwa w ogóle nie miały miejsca, ale nie w takiej skali w jakiej opisywały to kroniki. Kulturowo takie opisy miały kilka ważnych przyczyn i skutków, w ten właśnie sposób biały człowiek opisywał rzeczywistość zastaną na rubieżach świata, stawiając sam siebie w opozycji do "dzikich" jako ten normalny. Taki podział uprawomocniał w dużym stopniu podbój tych ludów, wskazując, że z człowieczeństwem ci nie mają wiele wspólnego.
     W związku z tym, że kanibalizm był żywym problemem na gruncie antropologii kulturowej, badacze stworzyli teorię opisującą typy antropofagii:

Po pierwsze dało się wśród nich wyróżnić różne typy praktyk ze względu na status zjadanych osób. Na tej zasadzie wyróżniono: endokanibalizm, odnoszący się do aktów zjadania członków własnej grupy; egzokanibalizm, wskazujący na zjadanie obcych oraz autokanibalizm, czyli akty spożywania części własnego ciała.
Nie była to wszelako jedyna przyjęta typologizacja. Inną przeprowadzono, uwzględniając motywy, jakie towarzyszyły spożywaniu ludzkiego mięsa. I tym razem dało się wyodrębnić trzy podstawowe rodzaje antropofagii. Są to kolejno: kanibalizm gastronomiczny, w ramach którego ludzkie mięso spożywa się wyłącznie dla jego walorów smakowych; kanibalizm rytualno-magiczny, związany z konkretnymi wierzeniami i przekonaniami o charakterze symbolicznym; oraz kanibalizm przetrwania, pojawiający się jako lokalnie uznany sposób przeżycia w okresach długich niedoborów innego rodzaju pożywienia.

     Dlaczego takie spojrzenie wydaje mi się ciekawe? Otóż patrząc na historię europocentrycznie ludożerstwo dostarczyło legitymizacji podbojów innych ludów i ziem, słowem odegrało zdecydowanie praktyczną i użyteczną rolę. Doszukuję się w przedstawieniu Haniballa Lectera podobnej użyteczności. Oczywiście nie roi mi się ogląd, że ów obraz stanie się ponownie uprawomocnieniem kolonializmu, przecież jest on członkiem naszego (szeroko rozumianego) społeczeństwa - świata zachodu. Nie mniej jednak, takie przypomnienie motywu antropofagii ponownie konstytuuje obraz naszej kultury, opartej na człowieczeństwie... Pokazuje on również cienką granicę pomiędzy szaleństwem a geniuszem, oba niepokojąco zbliżając do obrazu odczłowieczenia właśnie. Czy nie jest to wskazanie, że superbohater, tak samo jak psychopata, przestaje być człowiekiem wcale nie w pozytywnym sensie? Słowem nadczłowiek staje się po prostu potworem? A może odwrotnie, każdy z nas jest potworem, tylko różne zakazy kulturowe (w tym liczne tabu) doprowadzają nas do człowieczeństwa?

     I jeszcze jeden bardzo ciekawy fragment przywołany przez Kuligowskiego (za Sperberem), odnoszący się do statusu etnograficznych dokumentów, a który także odnosi się pięknie do interpretacji...

Powiada on (Dan Sperber), że wszystkie opisy etnograficzne są dokumentami bardzo specyficznymi, relacjonują bowiem "to, co etnograf wybrał z tego, co zrozumiał, co mówili mu informatorzy o tym, co sami rozumieli

Na marginesie serialu Hannibal produkcji Bryana Fullera, który można zobaczyć tutaj, oraz książki Waldemara Kuligowskiego Antropologia współczesności. Wiele światów, jedno miejsce.
Zdjęcia powyżej to kolejno kadr z piątego odcinka omawianego serialu, fragment ryciny Hansa Stadena przedstawiająca akt antropofagii, oraz zdjęcie omawianej książki.

wtorek, 10 września 2013

Droga do tożsamości wiedzie przez kompleksy...

O poszukiwaniu tożsamości w książce Philipa Rotha Kompleks Portnoya, oraz o wpływie rodziny i religii na wychowanie (lub tresowanie).

     Gdy po przeczytaniu Kompleksu Portnoya zastanawiałem się czy książka mi się podoba czy nie, trafiłem przez przypadek na dzieło sztuki z innego porządku, które pozwoliło mi odpowiedzieć na to pytanie pozytywnie. Chodziło o obraz Jadwigi Sawickiej, nawracanie oswajanie tresowanie, który zobaczyłem w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, a który pierwotnie był umieszczony na 400 plakatach wywieszonych w różnych częściach Polski.


     Dzięki niemu zacząłem analizować tą powieść w kilku wyodrębnionych obszarach, jednocześnie bagatelizując ewentualną dominantę jednego z nich. Tak jak książki Houellebecqa, tak książka Philipa Rotha (a w zasadzie kilka książek, które ostatnio przeczytałem) epatują seksem i uprzedmiotowieniem kobiet (szczególnie u amerykańskiego pisarza), a autorzy w swoich powieściach i w przestrzeni publicznej, grają rolę buców, z którymi jednak trudno się nie zgodzić. U francuskiego pisarza głównym eksplorowanym obszarem (poza seksualnością) jest krytyka kultury, u Rotha ważniejsze się wydaje poszukiwanie tożsamości i gra z nią. Ale do rzeczy...
     Dominującą rzeczą, na pierwszy rzut oka, jest niewydarzona seksualność i ekshibicjonizm głównego bohatera. Powieść jest formą monologu głównego bohatera Alexandra Portnoya skierowaną do jego psychoanalityka (?) doktora Spielvogela. Od najmłodszych lat ochoczo, ale jednocześnie z pewną dozą wstydu, rzuca się w ramiona onanizmu, a w późniejszych latach skupia się na doborze partnerek (i ich zamianie), tak aby spełniać swoje żądze. Jako intelektualista staje przed dylematem czy wybrać partnerkę która jest inteligenta i która w pożyciu będzie go w stanie zaspokoić intelektualnie, czy taką, która swoją bezpośredniością i prostotą ośmiesza się publicznie, ale jednocześnie potrafi spełnić jego oczekiwania w sferze łóżkowej (taką kobietą była partnera przez niego nazywana Małpką, co mówi samo za siebie).
     Główną przyczynę swoich nieszczęść widzi w przeżyciach z dzieciństwa i tożsamości Żydowskiej z którą wiecznie się zmaga (w analizie wchodzi w kompetencje swojego lekarza?). Jego nadopiekuńcza matka, wszechwładna świata małego chłopca (nie wyłączając z tego jego ojca) przez całe dzieciństwo zajmuje się głównie tym żeby dogodzić swoim dzieciom, żeby uchronić ich przed wszelkim złem. O sobie mówi jestem za dobra i mam oddanie we krwi, tym niejako użala się nad sobą, a winę za to zrzuca (nieświadomie?) na dzieci. Ojciec, postać jeszcze bardziej pokraczna, chory na chroniczne zatwardzenie, nieudacznik, który swoją poniżającą (zdaniem obu) pracę chwali jako zajęcie prawe, ale to tylko dlatego, żeby nie pokazywać, że ma świadomość swojego upodlenia. Swoją siostrę przedstawia jako głupią, ale w zasadzie nie poświęca jej więcej uwagi. Tak kwituje któregoś razu zakończenie posiłku: Po deserze - który jednak kończę, bo tak się składa, że lubię galaretkę, chociaż nienawidzę swojej rodziny. Do tego trzeba dodać tylko jego dystans i jednocześnie uzależnienie od tożsamości Żydowskiej, którą próbuje bezskutecznie przełamać, tutaj też można się doszukiwać jego niepohamowanej potrzeby sziksy, a sumarycznie uznając to jako drugie główne źródło nieszczęść. Sam malowniczo określa, że wyszedł z Klubu Dyskusyjnego Jacka i Sophie Portnoyów, co rozumiem jako dom wiecznych kłótni, a co jego zdaniem determinuje jego późniejsze życie, choć także, w chwili pewnego przebłysku, zauważa jednak niby słowami swojego rabina:

A te wszystkie pieniądze na drobne wydatki, które ojciec posyłał ci do Antioch College, chociaż ledwo go było stać! Wszelkie błędy pochodzą od rodziców, tak, Alex? Wszelkie zło to ich wina, a dobro to wyłącznie twoja zasługa! Ty kołtunie! Z sercem jak zamrażalnik! Dlaczego jesteś przykuty do sedesu? Powiem ci dlaczego: sprawiedliwość poetycka! Żebyś mógł do końca świata trzepać sobie kapucyna! Bij sobie ukochanego konika ad infinitum! Dalej, śmigaj go, komisarzu, bo i tak tylko do tego zawsze się przykładałeś, ty śmierdzący bucu!

     W innym miejscu zauważa jeszcze, że jedyne co dali mu jego rodzice to pełne oddanie, w tym ich cała wina.
     I jak to wszystko ma się do pracy Sawickiej? A właśnie wielorako. Po pierwsze na poziomie poza znaczeniowym, a na poziomie sprawczym - obie te prace, zarówno książka jak i plakaty rozwieszane w miastach miały trafić do masowego odbiorcy. Człowiek jak zmierza się z takim przekazem w przestrzeni publicznej, trudno mu tenże pominąć. Kontrowersyjny napis nawracanie oswajanie tresowanie zadaje pytanie o tożsamość odbiorców, szczególnie w kraju katolickim (trzeba pamiętać, że te plakaty wisiały nie współcześnie a w 1998 roku, gdzie wpływ kościoła katolickiego był jeszcze zdecydowanie większy). Pierwsze słowo w innym kontekście może brzmieć bardzo pozytywnie, ale w takim zestawieniu wiemy, że wynikiem tegoż jest tresowanie. 
     I jeśli książkę amerykańskiego pisarza potraktujemy jak nakazuje nawoływanie z plakatu: nawracanie (tutaj na inną religię) i tresowanie (jako wychowanie) zobaczymy, że z tego wychodzi tresowanie. Choć kilka elementów zastanawia, przytoczę w całości ostatni, siódmy rozdział powieści:

Puenta
So [powiedział doktor]. Możemy więc chyba żeby zaczynać. Tak?

     Większość recenzji jakie czytałem na temat tej książki albo całkowicie bagatelizuje ten zapis, albo zbywa go zdawkowym stwierdzeniem czy dotychczasowy materiał nie wystarcza? Moim zdaniem, ten rozdział może całkowicie zmieniać znaczenie całej powieści, choć odpowiedź nie jest jednoznaczna. Nie udało mi się znaleźć na ten temat wiarygodnych informacji (jeśli ktoś ma to bardzo poproszę o kontakt), ale domyślam się, że powyższa wypowiedź jest stylizowana na wypowiedź Żyda po angielsku, który mówi dialektem. Słowem Portnoy przychodzi do psychoanalityka - Żyda, żeby porozmawiać o swoich problemach i wygląda na to, że jest to po prostu pierwsza wizyta, choć niekoniecznie.
     Jeżeli jest tak jak powyżej założyłem, że jest to pierwsze spotkanie głównej postaci z lekarzem, znaczy to tyle, że Portnoy dotychczas sam zmagał się ze swoimi obsesjami, udręczał się, bo jako życiowy nieudacznik był odpowiedzialny za swoje niepowodzenia, ale te próbował przerzucać na innych. Niezdolny do prawdziwych uczuć poza pożądaniem, skazywał sam siebie na samotność, na odrzucenie i jednocześnie widział w tym swoją winę - siebie jako przyczynę tych nieszczęść. Rozpaczliwie i bezskutecznie poszukiwał winy w tradycji religijnej w której był wychowywany. Dlatego miota się pomiędzy niewiarą, poniżaniem swojej wiary, czy może tradycji wiary, a niemożliwością wykroczenia poza reguły ustanowione przez ową. Wielce symboliczne jest tutaj niesprostanie zadaniu w sferze seksualnej, w której jak dotychczas nie miewał problemów, w ziemi świętej. Drugą praprzyczyną nieszczęść, jaką kreował główny bohater, jest rodzina i wychowanie. Zdawał sobie sprawę, że rodzice w dzieciństwie dali mu wszystko co najlepsze, ich zdaniem. Dali mu dobre wychowanie w wierze, reguły którymi powinien się kierować w życiu, a on jako wieczny buntownik nie mógł się zgodzić na zasady narzucone z góry i robił wszystko na przekór tym zasadom, jak głupie by to nie było.
     To samo umartwianie się rozumiem jako poszukiwanie swojej tożsamości. Bohater zmaga się z tradycją Żydowską, ze swoimi popędami, a może przede wszystkim ze swoją niewiarą we wszystko. Nie wierzy, że można kogoś kochać, nie wierzy w realność swoich problemów, nie wierzy w samego siebie, kwestionuje nawet swoją niewiarę. W przeciwieństwie do swojego ojca popada w śmieszność, bo chyba to ostatecznie pozostało pewne.

     Oczywiście jest to jeden z wariantów interpretacji, można zaprojektować jej kilka innych wariantów. Kwitując krótko, Kompleks Portnoya to ciekawa i dobra książka.

Grafika powyżej, przedstawia obraz Jadwigi Sawickiej, nawracanie oswajanie tresowanie, olej na płótnie 504x238 cm, który można zobaczyć w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

sobota, 7 września 2013

Autokreacja nieunikniona

Każdy, w chwili w której zaczyna mówić o sobie, od razu przenosi siebie w świat fikcji?
Gdy tworzysz swoją, lub kogoś innego, biografię, tworzysz rzeczywistość od nowa?

"Zazdroszczę - a może tylko mi się wydaję, że zazdroszczę - tym, których biografię można napisać lub którzy potrafią napisać własną. W tych niespójnych impresjach, których wcale nie chce czynić spójnymi, przedstawiam obojętnie moją autobiografię bez faktów, moją historię pozbawioną życia. To są moje Wyznania, a jeżeli niczego w nich nie mówię, to dlatego, że nie mam nic do powiedzenia."

     Bernardo Soares w swojej autobiografii pióra Fernando Pessoi pisze swoją historię pozbawioną życia, ciąg luźnych impresji, raczej myśli i uczuć niż zdarzeń. Jego sytuacja jest wyjątkowa, sam jako fikcja, bo przecież jest to książka pisana przez portugalskiego pisarza, miesza się ze swoim autorem. Żyje jego życiem, a może odgrywa jego życie? Księga niepokoju zawiera rzeczywiście ciąg luźno powiązanych przemyśleń i faktycznie ja autorskie multiplifikuje się, jest autor faktyczny, jest autor fikcyjny, który jednak pisze autobiografie, dodatkowo fakty w poszczególnych narracjach pokrywają się, pojawia się domniemanie, że Soares to alter ego Pessoi, albo odwrotnie. Z tego wynika, że "autorów" mamy co najmniej trzech. Trzy różne tożsamości, trzy obrazy tychże, trzy fikcje.
     Czy Bernardo Soares może nam zazdrościć? Czy nasze biografie można ułożyć w ciąg narracyjny? Oczywiście, że można, co więcej, nieustannie to robimy. Przecież gdy zaczynamy opowiadać o sobie nawet w odpowiedzi na najbardziej banalne pytanie Co słychać? kreujemy obraz samego siebie. Takie przykłady można oczywiście mnożyć, czym przecież jest CV które wysyłamy naszemu pracodawcy? Lub nasza tablica na portalu społecznościowym?
      I teraz większość, włącznie z Soaresem, odpowie - przecież nie mną! To tylko wycinek, niepełny, wybrakowany obraz. Prawda! Ale jednak nie prawda! I prawda, i nieprawda. Bo jednak jest to jakaś reprezentacja naszego doświadczenia, jakichś naszych polubień, zdarzeń z historii itd. I niezależnie od naszej pojedynczej świadomości uczestnictwa w procesie kreowania naszego wizerunku, tworzymy go. Jest też tak, że nigdy pojedynczy obraz nie jest pełny, nawet do takiego się nie zbliża, a jeżeli nie jest pełny, to guzik i trąba, jest nic niewart. A może sumę tych wszystkich opowiadań, można uznać bez zastrzeżeń za nasze JA? Też nie. 
     Także chyba nie ma się co martwić o Soaresa, największym jego problemem niewątpliwie nie jest zazdrość, chyba, że wyimaginowana, wynikająca z jego wizji ludzi wszystkich poza sobą samym.

Tekst odnosi się do cyklu notek - impresji na brzegach Księgi niepokoju Pessoi który rozpocząłem Notką niespokojną. A ostatnio pisałem, że Każdy ma takiego kierownika na jakiego zasłużył.

wtorek, 3 września 2013

Każdy może być potworem, musi tylko mieć taką szansę.


O naturze ludzkiej w odniesieniu do książki Palacz zwłok Ladislava Fuksa.

     Kopfrkingl jest głównym bohaterem powieści Ladislava Fuksa Palacz zwłok, jest też kochającym mężem i ojcem, wielbicielem muzyki klasycznej, abstynentem, właścicielem książki o Tybecie, oraz wzorowym pracownikiem krematorium. Swoją pracę traktuje niczym powołanie, przyspiesza proces naturalny - z prochu powstałeś, w proch się obrócisz - co w zlaicyzowanym Państwie, gdzie kościół katolicki uznaje się za główne źródło krzywdy narodu (wraz z typowym dlań pochówkiem), powiedzmy szczerze - nie jest szczególnie dziwne. Żeby umożliwić większej populacji szybsze przejście w stan pożądany już po śmierci, najmuje przedstawiciela handlowego, agenta, który ma sprzedawać swoisty abonament zapewniający, że po śmierci abonenta ten zostanie skremowany.
     Tak spożytkował pierwszą wypłatę nadprogramową:

 - Kupiłem ci, aniele, obrazki - powiedział pan Kopfrkingl do żony, niedługo po odwiedzeniu panoptikum, w ich przepięknej jadalni, w której poza innymi rzeczami była biblioteka, szafka, lampka stojąca, małe lustro i radio - obrazki kupione z pierwszego dodatkowego dochodu. Aby nasz dom był jeszcze piękniejszy.
 - I przekazałeś już prowizję panu Straussowi? - zapytała Lakme.
 - Oczywiście, że tak - powiedział wzruszony jej troskliwością - przekazałem, ale nie jedną trzecią, jak mu obiecałem Pod Srebrną Szkatułką, ale połowę, nawet nie czekałem na rezultaty jego pracy. Pozbyłem się wrażenia, że go oszukuję, a jeszcze zrobiłem mu chyba przyjemną niespodziankę. Dzieci w domu?

     Powyższy cytat dobrze uzupełnia charakter naszego głównego bohatera. Jest nader uczciwy - nie pozwoli na wyzysk i swój zarobek kosztem bliźniego. Zarobione pieniądze wydaje na upiększenie pięknego już mieszkania. Tego na wskroś dobrego człowieka charakteryzuje to, że wierzy w to co robi. Jest dobrym człowiekiem do czasu w którym będzie miał okazję stać się potworem. Nasz narodowy czechofil, Mariusz Szczygieł, na czwartej stronie okładki omawianej książki, przywołuje późniejszy w stosunku do książki eksperyment prof. Zimbardo, tzw. eksperyment więzienny i konkluduje: "Książka i eksperyment pokazują, że ludzie dobrzy to tacy, co uniknęli sytuacji, która wyzwoli w nich zło."  Myślę, że dużo w tym racji i przywołanie późniejszego eksperymentu jest jak najbardziej zasadne.
      Koprfkingl w starciu z "ideą" nazizmu przechodzi przemianę, modyfikuje swoje dotychczasowe poglądy o nowe wartości. W jego żyłach płynie aryjska krew i po latach życia uznaje to za wartość nadrzędną, jednocześnie podchodzi ze współczuciem do tych, którzy tego dziedzictwa są pozbawieni, w tym do swojej żony i dzieci. Zasadniczo nadal pozostaje delikatny, nadal wierzy, że kremacja to najlepszy sposób rozstania się ze swoim doczesnym ciałem, uzupełnia to jednak o przekonanie, że z korzeniami Żydowskimi nie warto jest żyć. Dlatego przeprowadza swoją rodzinę kolejno na drugą stronę życia, z wiarą, miłością i oddaniem.

 "- Mamy życie przed sobą, moja najczystsza, mamy, niebiańska, otwarty świat. Jest dla nas otwarte niebo [...] jakie czasami widuję nad moją Świątynią Śmierci, gdy właśnie nikogo się nie spala. [...] Słyszysz ten piękny śpiew - wskazał na radio, z którego niosła się wielka aria Łucji - jaka to prawda, że umiera ubogim ten, kto nie poznał piękna muzyki[...] 
   Gdy Lakme weszła na krzesło, pan Kopfrkingl pogładził jej łydkę, zarzucił jej pętlę na szyję i z czułym uśmiechem powiedział:
 - Co by było, gdybym cię powiesił, moja droga?
   Uśmiechnęła się do niego z góry, chyba go dobrze nie zrozumiała, on także się uśmiechnął, kopnął krzesło i stało się."

     Niewątpliwie palacz zwłok nadal czuje swoją misję, tą którą czuł wcześniej, wzbogacił ją jednak o nowe zadania. Jest on oczywiście także psychopatą, ale główny wydźwięk powieści dobrze podsumował Mariusz Szczygieł - dobrzy ludzie to tacy, którzy nie mieli dobrej sposobności stać się potworami.

Na marginesie powieści Ladislava Fuksa Palacz zwłok tłum. Janusz Anderman i Tadeusz Lis.
Zdanie stanowiące tytuł jest parafrazą zdania Mariusza Szczygła. 
O książce przypomniał mi Kajetan Obarski na swoim blogu opisując film reż. Juraj Herza pod tym samym tytułem.