sobota, 27 lipca 2013

Wiedza która zabija! Lepiej uważaj!



Czy istnieje wiedza, która sama w sobie potrafi przynieść śmierć? Wiedza, której człowiek nie jest w stanie przyjąć i żyć z jej świadomością dalej? Zdaje się, że tak.

"Gdyby serce mogło myśleć, przestałoby bić."
     Powyższe zdaje już z samego początku Księgi niepokoju przypomniało mi o fascynującej koncepcji wiedzy, której świadomość może zabić, lub wprowadzić w życie jej posiadaczy inne, bardzo złe skutki. Przypomniał mi się pewien infantylny dowcip z dzieciństwa, który działa na tej zasadzie. "Opowiem wam kawał o kotach i strzelających karabinach. Albo lepiej nie, bo boki pozrywacie." Tutaj słowa mają podobną moc sprawczą i ostatecznie skutek jest podobny, ale jednak nie jest to aż tak pesymistyczne.
     Nie mniej jednak w kulturze pojawia się czasem motyw mądrości która ma taką siłę sprawczą, nie jestem jednak posiadaczem takowej, w związku z czym trudno mi będzie się nią podzielić. Bardzo ciekawie pisał o tym Gustaw Herling-Grudziński w opowiadaniu Gorący oddech pustyni. W skrócie: Narrator w szpitalu poznaje, ale dość powierzchownie, dwójkę ludzi, księdza z biednej dzielnicy i emerytowanego sędziego. Podczas jednej z rozmów o chorobach, bo o czym innym można rozmawiać w szpitalu, ksiądz wyznaje, że najgorszą chorobą jest amnezja, którą określa mianem tytułowego "gorącego oddechu pustyni". Ten epizod stał się przyczyną późniejszej opowieści, którą narratorowi przekazał sędzia, a którą ten przekazał później czytelnikowi. Sędzia Lodovico przed odejściem na emeryturę prowadził sprawę zabójstwa. Mordercą był mąż, który bardzo kochał z wzajemnością swoją żonę, a która po doświadczeniach II wojny światowej popadła w bardzo ciężki rodzaj amnezji. Później, jak opisuje narrator, kochający mąż trawiony niepokojem, że swoją przedwczesną śmiercią może pozostawić żonę, zaraża się amnezją od niej. Co ciekawe, po procesie i skazaniu winnego na karę więzienia, sędzia udaje się do celi skazanego i po rozmowie, której treści narratorowi nie przekazał, doznał pierwszego zawału. W przedstawionej opowieści te dwie historie amnezji łączą się w jedną. A czy powinny? Wiedza której posiadanie zabija, a w najlepszym przypadku przyprawia o zawał, jest nam, czytelnikom niedostępna. Nasze życie jest jednoczesnym poszukiwaniem tej wiedzy, oraz uciekaniem przed nią.
"Wieczorem sędzia Ludovico odwiedził go w celi więziennej. Za tę rozmowę, o której "wolał zmilczeć", zapłacił w nocy pierwszym zawałem".
     Sędzia nie chce wypowiadać tych słów ze względu na bezpieczeństwo swojego rozmówcy, czy na swoje własne? Bał się po raz drugi je usłyszeć, czy mając świadomość tragicznego wpływu tej wiedzy, obawiał się o swojego interlokutora? W tym opowiadaniu, morderca swojej żony traci pamięć, zarażając się od swojej żony, nie mniej jednak, jeszcze przed zachorowaniem, wraz z utratą świadka swojego życia, przenosi się w sferę wyłącznie teraźniejszości. Żyje tylko w teraźniejszości, bo gdy przeszłość umarła dla świadka ich wspólnej przeszłości, on nie ma już do niej dostępu. Co takiego sędzia Ludovico przekazał swojemu rozmówcy?
     Powyższy cytat z książki Pessoi nie do końca pokrywa się z później przytoczoną przeze mnie historią, bo jednak trudno było tchnąć myśl w serce sędziego. Skutek jest jednak taki, że serce na chwilę przestaje bić. Nie mogę rozstrzygnąć, czy serce gdyby mogło myśleć, przestało by bić, nie mniej jednak, powab wiedzy zabójczej odpycha i zarazem przyciąga, fascynuje i przeraża.

Notka odnosi się do cyklu notka niespokojna.
Następna notka to Każdy ma takiego kierownika na jakiego zasłużył


Na marginesie opowiadania Gorący oddech pustyni Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Księgi niepokoju Fernando Pessoi w tłum. Michała Lipszyca.
Zdjęcie powyżej autorstwa mżonki.

PS. jeśli ktoś nie czytał powyżej przywołanego opowiadania to gorąco zachęcam, świadomość zrębów fabuły zupełnie nie psuje przyjemności z czytania.

sobota, 20 lipca 2013

Jak świat rozumie dziecko (także małe)


O tym jak rozumiemy różne narracje (także będąc dzieckiem), o tym jak powiedzieć, że rodzice w rozkoszy się nie pohamowali (i jakie tego będą efekty), a także (na marginesie) o tym jak latorośli wiedzy dostarczyć.



     Przypomniał mi się ostatnio bardzo ciekawy fragment książki Eco o rozumieniu tekstów. Cytat:

     "W Reading and Understanding Roger Schrank przytacza [...] opowieść:

     Jaś kochał Marysię, ale ona nie chciała za niego wyjść. Pewnego dnia smok porwał Marysię z zamku. Jaś wskoczył na konia i zabił smoka. Marysia zgodziła się poślubić Jasia. Żyli długo i szczęśliwie.

     W swojej książce Schank zajmował się rozumieniem przez dzieci słyszanego przez nie tekstu; zadał trzyletniej dziewczynce kilka pytań dotyczących tego opowiadania.

   P: Dlaczego Jaś zabił smoka?
   D: Bo był zły.
   P: Dlaczego był zły?
   D: Robił mu krzywdę.
   P: Jaką krzywdę?
   D: Chyba zionął na niego ogniem.
   P: Dlaczego Marysia zgodziła się poślubić Jasia?
   D: Bo go bardzo kochała, a on bardzo chciał ją poślubić...
   P: A jak to się stało, że Marysia postanowiła poślubić Jasia, skoro na początku go nie chciała?
   D: Trudne pytanie.
   P: No, a jak ci się zdaje? Spróbuj odpowiedzieć.
   D: Bo wtedy ona go po prostu nie chciała, a potem on ją długo przekonywał i rozmawiał z nią o małżeństwie, a ona w końcu postanowiła się z nim ożenić, to znaczy wyjść za niego za mąż.

     Jak widać, w posiadanej przez tę dziewczynkę wiedzy o świecie mieści się fakt, że z nozdrzy smoków zionie ogień, ale nie to, że można ulec, z wdzięczności lub z podziwu, uczuciu, którego się nie odwzajemniało. Opowieść może być mniej lub bardziej szybka - to znaczy, mniej lub bardziej eliptyczna - a to, jak bardzo może być eliptyczna, zależy od typu czytelnika, do którego jest adresowana."

     Powyższy cytat pięknie odnosi się do czytelnictwa i rozumienia tekstów w ogóle. Ponadto rozszerzając pojęcie tekstu na tekstualność rozumianą jako doświadczenie jako takie - wszak pod niweczącą siłą naszego wzroku (a przede wszystkim umysłu), wszystko co przyjmujemy do siebie, układamy w jakiś porządek, w jakąś opowieść, w jakąś narrację. Wychodząc z tego, łatwo zorientować się, że takie problemy opowieści rozszerzają się na odbieranie świata w ogóle. Stąd rozumienie jako takie, jest tak wielorakie i ciekawe. Odnosząc się do tego, jeszcze jeden cytat ze wspomnianej książki, prezentujący domniemaną odpowiedź Einsteina na powieść Proces Kafki.
"Nie mogłem tego czytać. Umysł ludzki nie jest aż tak złożony."
      W przytoczonej powyżej opowieści o interpretacji historii miłości Marysi i Jasia widać, jak pod spojrzeniem interpretatora dochodzi do uzupełnienia luk tekstu, przez to, co danej osobie jest dostępne. Nie możemy się jednocześnie dystansować od takich problemów, mówiąc, że są to wrażenia małej dziewczynki, których kompetencje czytelnicze są znacznie gorsze niż nasze, my także działamy w ten sam sposób. Bardzo często widać to gdy opowiadamy sobie wzajemnie treść różnych wydarzeń i zawsze występują różnice, często są to różnice znaczące. Widać to dobrze także wtedy, gdy wchodzimy w jakiś język, którym nie potrafimy operować płynnie. Miałem taką sytuację gdy próbowałem coś ugotować, trzeba tutaj dodać, że moje kompetencje w tym zakresie są żadne. W przepisie który próbowałem zrealizować znajdowało się całe mnóstwo poleceń, które były dla mnie całkowicie niezrozumiałe, bo opierały się one na milczących założeniach. Dla przykładu czynność ugotowania ziemniaków dla osób kompetentnych jest tak oczywista, że nie wymaga odrębnych objaśnień i dla nich trudne do pomyślenia jest, że ktoś może tego nie wiedzieć (otóż twórcy przepisów kulinarnych wiedzcie, że można tego nie wiedzieć!).
     Z powyższego wynika kilka rzeczy, między innymi to, że rozumienie jako takie jest ciekawe i twórcze, warto się nim dzielić i pamiętać o tym, że dla kogoś innego może znaczyć to coś nieco innego niż dla nas. Wracając jednak do rozumienia przez dzieci narracji których dostarczają im dorośli chciałbym odnieść się do jednej książeczki.
     Czasami (podobno) w doświadczeniu rodziców jednego dziecka, pojawia się problem jak rozmawiać z nim o tym, że poczęli drugie dziecko i tu w sukurs przychodzi oczywiście literatura. Chciałbym polecić (choć nie wiem czy tylko do lektury, czy także do stosowania) książkę Marii Teresy Zannin Jak się rodzą dzieci. Jest to opowieść o miłości rodziców której owocem jest stworzenie nowego człowieka, od aktu miłosnego, poprzez proces poczęcia, ciąży, narodzin i powrotu do domu z nowym rodzeństwem (bo adresatem narracji jest starszy brat/siostra). Mały cytat wizualny:


     Przypominając sobie reakcję dziewczynki na opowieść o miłości Marysi i Jasia, zastanawiam się jak małe dziecko może rozumieć taki tekst? Zapewne dobre jest to, że dziecko ma świadomość, że jego rodzice uprawiają seks, ale czy mały chłopczyk czy dziewczynka nie mogę się poczuć zazdrosne, że jego czy jej nie odwiedzają plemniki z darami? Jak możemy to zinterpretować? Jak może to zinterpretować małe dziecko?

PS. jako bonus dorzucam jeszcze jeden screen z podręcznika Tomasza Piątka, który jak głosi czwarta strona okładki "Najnowszy Podręcznik dla klasy pierwszej do nienauczania na terenie całej Polski, opracowany bez poszanowania praw biskupów diecezjalnych, niezgodny z żadnym rządowym programem. Podręcznik dostosowany jest do możliwości każdego ucznia: nie uwzględniając potrzeb najsłabszych, psuje rozwinięte umiejętności uzdolnionych, żeby było sprawiedliwie. Głównym celem czytanek jest mieszanie w głowach i sianie zamętu".



Na marginesie książek które polecam:
Umberto Eco, Sześć przechadzek po lesie fikcji, tłum. Jerzy Jarniewicz w bardzo ciekawy i przystępny (co dla Eco nie jest standardem) pisze o swojej koncepcji rozumienia tekstów (odrzuca on tzw. nadinterpretację, jako interpretację błędną), a także o kilku innych strategiach czytelniczych.
Maria Teresa Zannin, Jak rodzą się dzieci, tłum. Wiesława Dzieża.
Tomasz Piątek, Podręcznik dla klasy pierwszej, Ilustracje Hanna Gill-Piątek.
Zdjęcie powyżej autorstwa malidinapoli.

czwartek, 18 lipca 2013

Notka niespokojna.


Księga niepokoju Fernando Pessoi to książka niewątpliwie wybitna, trudna i jednocześnie warta przeczytania. Co z nią zrobić?


     Są książki których nie da się przeczytać, których autorzy zrobili wszystko, żeby nikt nie doszedł do ostatniej kropki (czasem na zakończenie nie posiadają kropki). Niestety są to bardzo często książki, których ze względu na jakość, nie można nie przeczytać. I tak przypomina mi się Pożegnanie jesieni Witkacego, którego metafizyczne dywagacje były jednocześnie wstrząsające i przeraźliwie nudne. Dzielenie włosa na piętnaście części nużące, nawet dla najbardziej wytrwałych. Przypomina mi się także książka Zbigniewa Kruszyńskiego Szkice historyczne. Powieść, obie wspomniane książki reprezentują nieepicki model prozy, jednak w tym drugim przypadku akcja powieści znacznie bardziej niż w faktach odgrywa się w pomieszaniu języków. Jest to zapis, czy reprezentacja, odrealnionego świata, który jest utkany różnymi językami, zarówno społecznymi, jak i dyskursami stosowanymi przez władzę itd., które nijak nie przystają do rzeczywistości. By wspomnieć jeszcze trzecią książkę (jakoś we trójkę raźniej), przywołam Łaskawe Jonathana Littella, książka trudna zarówno merytorycznie, objętościowo i fizycznie. Jest to fikcyjna autobiografia, byłego SS-mana czynnie zaangażowanego w eksterminację Żydów, który masowy mord potrafił skutecznie łączyć z rozważaniami filozoficznymi, zachwytem nad muzyką klasyczną i poszukiwaniem męskich kochanków. Jest to bardzo złożona narracja, którą trudno scharakteryzować w kilku zdaniach, objętościowo zajmuje ponad tysiąc stron i poza ciężarem merytorycznym stanowi także ciężar fizyczny, książkę po prostu trudno utrzymać w ręku.
     Wracając jednak do samej Księgi niepokoju można ją scharakteryzować jako fikcyjną autobiografię Bernardo Soaresa pióra i z przedmową Fernando Pessoi. Bernardo Soares to postać fikcyjna, pod której nazwiskiem, Pessoa publikował część swoich wierszy. Autobiografia bez faktów, bo tak brzmi pełny tytuł książki Soaresa, jest połączeniem poetyckiej fikcji literackiej, z przeplatanymi motywami z życia autora. Nie przedstawia ona zdarzeń zewnętrznych, raczej zdarzenia wewnętrzne - przemyślenia, smutki, a przede wszystkim trwającą nieustannie melancholię. Trudno doszukiwać się, i tym bardziej przeżywać, zdarzenia z życia postaci która snuje opowieść, jest to trudne, bo w zasadzie nie ma tu żadnych zdarzeń. Jest to poetycki zapis doświadczenia siebie.
     Chyba dobrym określeniem jest stwierdzenie, że jest to zapis melancholika swojego własnego doświadczenia w trakcie dziania się. Bez najmniejszego wątpienia, największym problemem lektury, jest jej pesymistyczny ton, a także wnioski płynące z lektury. Egzystencjalnie trudno sobie poradzić z tak dużą dawką pesymizmu, dlatego, wydaje mi się, że książka jest raczej do niespiesznego czytania, do, że się tak wyrażę, delektowania się stanem przestawionym.
     Trudne jest również to, że książkę pozbawioną narracji trudno jest (przynajmniej mi) zapamiętać. Jeżeli słowa po przeczytaniu zaczynają się kumulować w jeden kłębek wrażenia niepokoju, uchodzą poszczególne zachwyty. Dodatkowo książka jako, że jej treść jest często luźno ze sobą związana, a poszczególne elementy mają działanie dynamitu, przywołują różne przemyślenia, tylko luźno związane z samym tekstem, lub by to inaczej określić, gdzie tekst staje się przyczynkiem do innych wycieczek, nie zawsze tak pesymistycznych.
     W związku z powyższym postanowiłem rozpocząć niewielki (w zamyśle) cykl moich prywatnych, małych impresji na jej temat. Bo czy jest jakiś inny sposób żeby uchronić taki tekst z niebytu zapomnienia?

Kolejna notka z tego cyklu: Wiedza która zabija! Lepiej uważaj!
Jeszcze kolejna to Każdy ma takiego kierownika na jakiego zasłużył
A ostatni "odcinek" to Autokreacja nieunikniona

P.S.
W odniesieniu do pierwszego posta Gra wstępna - czyli magia początku cytat z pięknego początku Szkiców historycznych.
"Konspiracja chcąc nie chcąc pachniała mu ciastem."
I jako bonus cytat z Łaskawych. który kończy dłuższy wywód na temat tego, jakie to drogi zawiodły go do wstąpienia do Służby bezpieczeństwa.
"I tak, z odbytem pełnym spermy, zdecydowałem się wstąpić w szeregi Sicherheitsdienst."

Na marginesie książki Fernando Pessoi Księga niepokoju tłum. Michał Lipszyc.
Zdjęcie powyżej autorstwa senalbuquerque.

czwartek, 11 lipca 2013

Oszukaj mnie, proszę!


O tym w jaką fikcję chcemy wierzyć i do jakiej zmuszamy innych, czyli o próbie zakupienia używanego auta i ostatecznie o tym, jak się to wiąże z czytelnictwem w Polsce.

     Wiadomo, że czytelnictwo w naszym kraju ma się raczej nie tęgo, mówi się o tym wiele, pisał o tym np. Alek Tarkowski tutaj, a ja jakoś nie mogę w to uwierzyć. Nasz kraj to istny raj dla wydawców, tłumaczy i pisarzy, ponieważ każdy w tym kraju uwielbia fikcje. I trzeba dodać, że są to narracje wielopoziomowe, niepozbawione autorefleksji i często niebanalne. Dajmy przykład sytuacji w obrocie używanymi autami. Możemy na ten temat dużo poczytać tutaj i w innych miejscach w internetach.
     Pierwszy poziom narracji ujawnia się nam na poziomie tego co chcemy kupić. Otóż możliwe jest jedynie kupienie auta o odpowiednich parametrach (poniżej 200 tyś. km na liczniku, bezwypadkowy itp.) oraz oczywiście bardzo taniego. Udając się do komisu aut używanych niby spodziewamy się, tego, że auta będą używane, ale raczej oczekujemy tych o cechach nieużywanych. A już na pewno nie możemy się zgodzić na zakup samochodu, który później będzie trudno odsprzedać (a pamiętamy o warunkach powyżej jakie nasze auto po czasie będzie musiało spełnić).
     Na kolejnym poziomie uświadamiamy sobie, że taki handlarz to zapewne nas oszuka, przekręci licznik, ukryje zapach psa, papierosów, o innych zanieczyszczeniach nie wspominając... Dlatego po zakupie auta od razu lepiej go wstawić do warsztatu, żeby czynności obsługowe rychło przeprowadzić. Słowem godzimy się na fikcję, jej właśnie oczekujemy i za nią, w pewnym stopniu, płacimy. Oszukujemy samych siebie i zmuszamy do oszukiwania nas innych.
     Trzeci poziom narracji ujawnia, niczym w jakiejś dobrej powieści, poziom metanarracji, otóż pomimo tego, że wiemy, że to co kupujemy to fikcja, zakrywamy to za woalem prawdziwości. Wiemy, że jest to fikcja (przecież kierujemy auta do warsztatów), wiemy jednocześnie, że jest to prawda (bo przecież niepodobna kupić auto z większym przebiegiem). Jeśli chcielibyśmy za Derridą zdekonstruować pojęcia prawdy i fałszu, to tutaj widać jak są one uwikłane. Prawdą jest fikcja, a warunkiem istnienia fikcji jest przeświadczenie o prawdziwości tej ułudy. Zaprzeczenie prawdziwości tych twierdzeń jest jednocześnie ich potwierdzeniem - sposobem funkcjonowania.
     Na następnym poziomie fikcji jest fakt odepchnięcia jej od siebie. Jak czytamy historię przedstawiającą działania tego jednego handlarza, a musimy pamiętać, że działalność ta jest praktykowana przez większość sprzedawców, zdajemy sobie sprawę, że ten proceder jest tak powszechny, że możemy zakładać, że stanowi on swojego rodzaju normę, słowem, że chcąc nie chcąc, bierzemy w tym jakiś udział. Cymes polega na tym, że nikt z nas nie zgadza się z tym, że bierze w tym udział, przecież to jest po prostu głupie. A jednak! Czyli jest tak, że każdy z nas śmieje się z tych, którzy zgadzają się na taką zagnieżdżoną narrację, bije się w nieswoją pierś, żartuje z tego, a ostatecznie i sobie nabija siniaki.
     Narracja, że tak powiem, poboczna, opowiada o kraju sąsiadującym, w którym żyją i użytkują samochody tylko staruszkowie, którzy przez 10 lat jeżdżą tylko do kościoła (ma się rozumieć bez przekraczania prędkości). W tym kraju nienawiedzonym przez jakiekolwiek nałogi, a w szczególności nałóg palenia, drogi są tak gładkie, że nie sposób zniszczyć zawieszenie, a barierki tak miękkie, że obtarcia, nie mówiąc o poważniejszych stłuczkach, po prostu niemożliwe. Jest to również kraj (w ostatnich przynajmniej latach), który o kataklizmach i nawet mniejszych nieszczęściach, w tym głównie powodziach i podtopieniach, słyszy li tylko w telewizji.

     I nikt mnie nie przekona, że w takim miejscu, czytelnictwo może się mieć źle.

Na marginesie naszych zachowań i wypowiedzi właściciela autokomisu z okolic Łodzi.
Zdjęcie powyżej autorstwa Asgeir.

sobota, 6 lipca 2013

Vive le Tour, kolarskie pasje i kiboli świat.


Czy kibic amerykański ma łatwiej niż europejski? Kolarstwo to nuda? Chyba to jakiś żart!
O różnicach w odczuwania zmagań sportowców po tej i tamtej stronie wielkiej wody.


     Parafrazując Melvillea charakter moich zainteresowań przez ostatnie lata jest taki, że - częściej niż się to zwykle zdarza - stykałem się z poniekąd osobliwym, choć interesującym rodzajem ludzi, mianowicie z kibicami kolarstwa. Nie był to kontakt bezpośredni, odbywał się za sprawą relacji telewizyjnych. I tu piękny truizm, który będę chciał poprzeć jeszcze dwoma odwołaniami, ludzie się różnią między sobą.
     Różnią się także kibice w swojej ekspresji i zachowaniach, mówię tu o kibicach właśnie tego pasjonującego sportu. Otóż podczas oglądania licznych relacji z europy i z za oceanu, zauważyłem, że ekspresja po tej i tamtej stronie wody jest inna. Nie jest to różnica diametralna, raczej symboliczna, choć nie mniej widoczna.
     W krajach europejskich, gdzie wyścig to prawdziwe święto (Francja, Włochy i Hiszpania) na trasach wyścigów zbierają się tysiące (nie przesadzam) widzów. Tak naprawdę nie wiem po co to robią, bo oglądanie wyścigów z telewizora często potrafi być nudne, a co dopiero na żywo, gdzie można obserwować tylko ułamek rywalizacji... Nie o tym jednak. Kibice zbierający się na trasie oczywiście robią sobie piknik z atrakcją kibicowania kolarzom, zbierają się głównie na trudnych podjazdach, tam najbardziej widać walkę, zmęczenie i tam kolarze jadą najwolniej - w związku z czym można oglądać swoich idoli relatywnie najdłużej. Jak piknik, to i zabawa, także ogromne emocje i chęć pokazania zawodnikom którym się kibicuje swojego wsparcia, liczne napisy na szosie itd. W momencie w którym widzi się przejeżdżających kolarzy także ogromne emocje (nic dziwnego, jak się stoi pół dnia na zboczu góry, a efekt jest taki, że kolarzy widzi się kilkanaście sekund), a jak emocje to i niespodziewane reakcje. Dodatkowo kibiców jest dużo, więc trzeba się przepychać, żeby zobaczyć cokolwiek, co kibiców przed telewizorami często przyprawia o zawał serca, przecież pchają się tak, że zaraz tych wychudzonych biedaków powywracają (podobno w telewizji wygląda to zdecydowanie bardziej niebezpiecznie niż w rzeczywistości). Zdarza się bieganie za kolarzami, krzyczenie do ucha, żeby się postarał, żeby jechał cały czas szybko i żeby nie zapomniał, że to ważne. Zdarza się poklepywanie, polewanie wodą, co samych zawodników cieszy czasami bardziej, czasami w sposób, że tak powiem, umiarkowany. Dodatkowo jak to podczas sportowego święta i fankluby (spójność wizualna zapewnia lepszą widoczność), i przebieranki, generalnie wszystkie chwyty dozwolone.
     W Stanach można powiedzieć, że kolarstwo to dopiero wschodząca gwiazda na firmamencie fanowskich zainteresowań, której można się przyglądać i której można kibicować. Dużą rolę we wzroście popularności miał tutaj niechlubny, jak się okazało poniewczasie, zawodnik z tego kraju, Lance Armstrong. I generalnie jest bardzo podobnie jako powyżej, z tym, że kibiców jest zdecydowanie mniej, ekipy i zawodnicy amerykańscy nie tworzą czołówki światowego peletonu, a wiadomo, że obcym kibicuje się gorzej. Tam także organizuje się festyny dla kibiców, próbuje się zobaczyć i kibicować swoim idolom, skala jest trochę mniejsza.
     Różnica tkwi jednak głównie we współudziale. Kibice europejscy, jak mi się wydaje, bardziej zadowalają się dopingowaniem, czasami zaznaczeniem danego regionu (robią różne ruchome instalacje, wycinanki w zbożu, pomniki - co łatwo zobaczyć z ujęcia helikoptera). Kibice amerykańscy skupiają się raczej na współudziale, głównie przebierają się za różnej maści bohaterów, czarne charaktery i bliżej niezidentyfikowane postaci, popularny jest także motyw patriotyczny. W takim odzieniu można z dużym powodzeniem pobiegać z kolarzami na podjazdach, ku oczywistej ich uciesze i uciesze widzów przed telewizorami (czasami uciecha zawodników jest mniejsza, pamiętam taki przypadek, że jeden z kibiców był przebrany za lekarza i swoim nienaturalnych rozmiarów stetoskopem przeprowadzał badania jadących zawodników - jakoś średnio im się to podobało). Oczywiście im bardziej strój pomysłowy i kontrowersyjny (choć występowanie w negliżu już za takie nie uchodzi) tym lepiej widoczny, a chyba o to chodzi. Zastanawiałem się nad przyczynami takich różnic, zapewne jest ich dużo ale można wymienić np.:
a) w europie ze względu na ilość kibiców nie można swobodnie biegać za kolarzami - nie opłaca się przebierać, bo krótko swoje atrybuty można wykorzystać,
b) w wyżej wymienionych krajach kibic kolarstwa jest nie tylko kibicem, ale przede wszystkim znawcą, dlatego pożytkuje siły na komentowanie i teoretyzowanie,
c) europejczycy są zadufani w sobie i nie będą się przebierać z byle okazji (to nic, że poświęcają cały dzień, żeby obejrzeć ten spektakl),
d) amerykanom nie wystarcza oglądanie, muszą być co najmniej tak samo ważni jak zawodnicy (choćby przez chwilę),
e) trudno im także powściągnąć bujającą wyobraźnię...
     Jeszcze jedną rzucającą się w oczy różnicą jest obrazek, gdy rozpędzeni kolarze wpadają na metę, na europejskich szosach widać kibiców uderzających o bandy banerami sponsora, robiącymi hałas, a na amerykańskich szpaler telefonów, które sekunda po sekundzie rejestrują przebieg zdarzeń... Jakie są tego przyczyny?
a) w europie żeby się dostać do mety kibice muszą się wkupić w łaski sponsorów?
b) w stanach kibice nieprzyzwyczajeni do tego, że widoczność jest ograniczona, wolą bardziej zaufać zdjęciom?
c) popularność smartphonów?
d) kibice amerykańscy wierzą w teorie spiskowe i chcą mieć uwieczniony finisz, żeby nikt im nie wmówił, że było inaczej niż jak oni uważają, że było?
     Oczywiście nie jest tak, że jedne elementy fanowskiego świata występują tylko po jednej stronie, a po drugiej zupełnie nie. Przecież niegdysiejszy kibic przebierający się za diabła, jeździł praktycznie z kolumną wyścigu (Tour de France). Kibice w europie także robią zdjęcia, biegają za kolarzami i potrafią się cieszyć. Jednak różnica jest widoczna, naprawdę. Polecam obejrzenie najpopularniejszych wyścigów po każdej ze stron wody np. Tour de France vs. Amgen Tour of California. Poniżej kilka ujęć i filmików z tych wyścigów.


Kibicowanie we Francji.


Kibicowanie w Kalifornii.

Multimedialni kibice ze stanów.

Dość popularny amerykański kibic.

Szpaler kibiców na jeden ze słynnych w kolarskim półświatku gór.

Na marginesie kibicowania kolarstwu, a obecnie głównie Tour de France.
Powyższe filmy wrzucone przez Paul Raats i Ventura County Star. Zdjęcia autorstwa Gilles Couturier, Doug Carlson, David Bernstein i Kristof Van Accom

P.S. Jako bonus załączam najlepszego kibica Tour de France edycji 2013. Pan z dzikiem:


wtorek, 2 lipca 2013

ZAZ dała czadu!



Wrażenia po koncercie ZAZ, bez próby interpretacji.

      Miałem napisać taki wyważony tekścik z analizą muzyki jako doświadczenia tekstualnego (nie samego tekstu oczywiście), nie tym razem. ZAZ po prostu, że się tak niemodnie wyrażę, dała czadu i nie ma o czym pisać.
     Przed koncertem odbył się jakiś marny sapport, później pół godziny czekania w hali bez powietrza, gdzie komfort to -3, a ilość powietrza na jedną osobę to -14, a dodatkowo wkurzenie +4 (i rośnie), myśli typu "po co ja tutaj - nie lepiej było na wieży pogłośnić" przerywasz tylko myślami "gdzie się tak pchasz capie". Zaz wchodzi na scenę po długim oczekiwaniu i po pierwszych 15 sekundach już się odobraziłeś. Muzycznie super, ale zapewne ważniejsza jest energia tej wokalistki. Nie rozumiem ni w ząb co mówi i śpiewa (chyba że poszukam tłumaczenia) - ale nie wiele to przeszkadza w jakimś porozumieniu. Ręka się zastanawia czy tańczyć czy klaskać (a następnego dnia pozostaną po tym zakwaszone wspomnienia) i już nie przeszkadza tak ścisk i w ogóle. Dużo świateł, dużo się dzieje na scenie, ale przede wszystkim ta chodząca i śpiewająca energia. Co prawda nie przekonałem się do nowej płyty "Recto Verso", ale przypomniałem sobie swoje zauroczenie wcześniejszym albumem.


I filmik znaleziony w internetach, który oczywiście nic nie oddaje.


A dzięki temu można się w niej zakochać.



Na marginesie koncertu ZAZ 01/07/2013 Hala Koło zorganizowanego przez Francophonic we współpracy z Trinity Entertainment i Klub Progresja.
Zdjęcia powyżej kolejno pobrane stąd, oraz moje własne. Filmy zamieszczone przez Karolinę Witkowską i lexpress's.